Albert Gryszczuk i Jarek Kazberuk, załoga Diverse Extreme TVN Turbo Team, są już coraz bliżej upragnionego celu. Dziesiąty etap rajdu Dakar ukończyli na 97. miejscu. Ich przygody, problemy i awarie sprzętu stanowią gotowy scenariusz do czwartej części przygód Indiany Jonesa. Dakar jest nieprzewidywalny, ale biorąc pod uwagę waleczność naszych zawodników, ta historia również może zakończyć się happy endem.
Etap w kształcie pętli na odcinku Nema-Nema stworzono z konieczności. Kiedy w listopadzie ubiegłego roku pojawiły się pogłoski, że rajdowa karawana może stać się celem terrorystów, organizatorzy podjęli decyzję o skróceniu fragmentu trasy przebiegającej przez terytorium Mali. W zastępstwie pojawiła się licząca 366 kilometrowa pętla, ze startem i metą pod miejscowością Nema. Większa część odcinka przebiegała szlakami z miękkiego piachu, ale kierowcy mieli też do pokonania sawannę. To zapowiedź kolejnego etapu, z którym załoga Diverse Extreme TVN Turbo Team zmierzy się już w czwartek.
„Etap okazał się trudny nie ze względu na długość, ale przede wszystkim z powodu wysokiej temperatury – ocenił Jarek Kazberuk. – Na pustyni było grubo ponad 30 stopni, a w kabinie pewnie jeszcze ze dwadzieścia więcej. Nie mamy okien bocznych, więc trochę powietrza wlatywało do środka. Jednak generalnie jechaliśmy jak w saunie. My się do tego szybko przyzwyczailiśmy, znacznie gorzej upał znosił samochód. Zaczęła przegrzewać się skrzynia biegów i silnik. Potem, już po kilku godzinach odmówiły posłuszeństwa liczniki odległości, tzw. haldy. Dlatego w niektórych miejscach, zwłaszcza w piachu, trzeba było jechać spokojniej.”
Albert Gryszczuk: „Najważniejsze, że trafiliśmy bez większych problemów do Nema. Każdy kilometr pokonanego piasku przybliża nas do mety w Dakarze, teraz jest już całkiem blisko. We środę mamy dojazdówkę i jedziemy do Ayoun, nadal w Mauretanii. Tam nocujemy i startujemy dopiero w czwartek rano. W praktyce mamy prawie dwa dni wolnego. Trochę odsapniemy przed ostatnimi etapami i końcówką w Senegalu.
|