Tien-Shan Relacja prasowa 04.08.2007 godz. 19.55
PAMIR KONTRATAKUJE
Zaraz po wyruszenia z obozowiska napotykamy na posterunek wojskowy, gdzie jak zwykle trzeba się zameldować. Za posterunkiem odnajdujemy zagubione załogi, akurat jedzą śniadanie. Skompletowani ruszamy dalej, na resztkach paliwa dotaczamy się do Khorog. Miasto nieduże, tłumy miejscowych lansują się przechadzając w obu kierunkach główną ulicą miasta. Dwie godziny stoimy pod komisariatem, czekając na meldunek - w tym czasie przeszli obok nas wszyscy mieszkańcy miasteczka. Upał daje się we znaki. Zakupy na bazarze i wreszcie knajpka. Kłopoty z dogadaniem się z obsługą – dostaliśmy wszystkie chyba dostępne dania, więc posiłek był bardzo obfity. Wraz z piwem zapłaciliśmy średnio 5 USD na głowę. Następny etap – miasto Kalaikhum odlegle o 239 km – wydaje się do zdobienia przed noclegiem, tym bardziej , że droga na mapie znów ma kolor czerwony i dobrze nam znany symbol M41. Khorog znajduje się w najszerszym miejscu doliny rzeki Pyandzh, która rośnie w miarę, jak dochodzą do niej dopływy. Na przeciwległym brzegu dzieci afgańskie kąpią się w spokojnej wodzie. W miarę oddalania się od miasta dolina zwęża się, a jej ściany przyjmują formę pionowych skal osiągających zawrotne wysokości. Wkrótce zostajemy na skalnej polce, pod nami spieniona rzeka, która już dawno przestała być spokojna. Góry nad nami są tak wysokie i pionowe, ze trzeba wyjść z auta, aby zobaczyć szczyty. Dosłownie wiszą nad drogą. Po drugiej stronie rzeki podobna sceneria, jest nawet ‘droga’ nazwana przez nas roboczo Taliban Highway. Ścieżka ta przebiega na rożnych wysokościach, czasem kilkadziesiąt metrów nad rzeką. Na pionowym skalnym urwisku, jest dosłownie zawieszona na kawałkach drewna podpartych kamieniami. Przejście tamtędy musi robić wrażenie. Z niedowierzaniem obserwujemy chodzących tam ludzi. Taliban Highway przykuwa nasza uwagę wzdłuż całej naszej dzisiejszej trasy. Po naszej stronie coraz częściej pojawiają się na skalach napisy ‘Miny ‘, napotykamy przy drodze wysadzone czołgi i transportery. Droga pogarsza się, czasami schodzi do poziomu rzeki i w kilku miejscach jest oberwana. Mimo tego , nieśmiertelne Kamazy dają tu sobie świetnie radę, chociaż minąć się z takim na krętej skalnej półce.... cale szczęście, jedziemy prawą stroną rzeki i zwyczajnie przytulamy się do ściany, chociaż czasami musimy się wycofać przed nacierającym kolosem. Na tym odcinku doliny jest zaledwie kilka maleńkich wioseczek w nieco szerszych miejscach. Panuje tu zwyczaj pranie na środku ulicy ni rozkładanie na niej prania. Omijanie mokrych dywanów i piorących to dodatkowa ‘atrakcja’. Cała reszta drogi to pionowe urwiska z litej skały. Jest tak jak lubimy: kręto, nierówno, wysoko, niebezpiecznie i wyjątkowo pięknie. Nie jedziemy w kolumnie, każdy ma swoje tempo pokonywania trasy, zboczyć nie ma gdzie, a nawet jeśli jest, to są tam miny, nikt nie zaryzykuje. Spotykamy się na postojach przy wojskowych posterunkach i wymieniamy wrażenia z drogi. Toyota Adama i Grażyny strąciła ładowanie na dobre ( alternator szwankował już od kilku dni) , popchnięcie zderzakiem umożliwia odpalenie. Na nocleg zatrzymujemy się przy posterunku wojskowym. Bardzo mili żołnierze dzielą się z nami swoimi racjami żywnościowymi, my z nimi naszymi racjami alkoholowymi i tak upływa ciepły wieczór.
Tien-Shan Relacja prasowa 05,06.08.2007 godz. 19.55
DROGA PRZEZ PIEKŁO nr M41
Jesteśmy wykończeni dwoma dniami na drodze M 41. Planowaliśmy pokonać ten odcinek przez jeden dzień. Rzeczywistość jest okrutna. Trzy dni w tym tempie nie wystarczą. I nawet widoki już tak nie cieszą, skoro trzeba pokonywać drogę pełną metrowych dziur zamaskowanych kurzem w towarzystwie setek załadowanych Kamazów i Ziłów, które nie zawsze jest jak minąć. Odcinek z Kalaikhum do Dushanbe rozkładamy na dwa dni, choć to zaledwie 300 km. Droga jest tak paskudnie dziurawa, ze każdy naprawia cos przy zawieszeniu. Naszczepcie awarie dają się usunąć w zakresie własnych możliwości. Przy drodze porzucone po niedawno zakończonej wojnie czołgi, w których bawią się dzieci. Ten odcinek drogi jest rozminowany i całkowicie bezpieczny. Mamy problem z elektryką w Toyocie Adama i Grażyny. Długotrwały brak ładowania spowodował, że nic w ich aucie nie działa. Z obozowiska przy zaporze w Garm ( której nie znaleźliśmy mimo, że jest najwyższą zaporą na świecie ) wyruszają wczesnym rankiem, aby dopaść jakiegoś elektryka w Dushanbe i naprawić alternator, rozrusznik i może przetwornicę. Spotykamy się z nimi na miejscu, Adam jest pełen optymizmu. Obok knajpa ze znakomitym żarciem, postanawiamy zaczekać do końca naprawy, przy okazji naprawiamy nasze oświetlenie i obżeramy się peremeni i innymi przysmakami. W barze lodówka pełna piwa nie pozwala nam się oddalić zbyt szybko. Jesteśmy oblepieni przez tłum ciekawskich dzieciaków. Tymczasem rozrusznik Toyoty już naprawiony ( było w nim pół kilo piachu ), natomiast naprawa alternatora przybiera dramatyczny obrót. Elektryk miota się między dziesiątkami klientów, oni pomagają, wymontowuje części z auta jednego aby zmontować auto tego, który jest wcześniej w kolejce. Tym sposobem Adasiowi przypada alternator klienta, który przyjechał po nim inną Toyotą. Nie pasuje, ale można zrobić z dwóch jeden. Później dochodzą jeszcze dwa podobne alternatory i już zupełnie niewiadomo co było wzięte z którego. Ważne, że po całym dniu na upale jesteśmy w punkcie wyjscia, gdyż alternator nie działa a elektryk ostatecznie kapituluje. Pomaga nam przypadkiem napotkany pracownik niemiecko tajickiej fundacji Negmat Salikaow, który kontaktuje nas z dealerem Toyoty i umawia na poranną naprawę. Przeprowadza nas przez całe miasto, które tętni życiem o tej późnej porze. Wszyscy trąbią na wszystkich, ponieważ mamy najgłośniejszy klakson i najmocniejsze światła, mamy pierwszeństwo. Zostawiamy Adama i Grażynę na strzeżonym parkingu, sami postanawiamy gonić Jurka i Roberta, którzy przesłali pozycję swojego obozowiska 65 km za miastem. Wszyscy radzą nam, aby skorzystać z drogi przez tunel pod górami, który zaoszczędzi nam kilka godzin wspinaczki po dziurawych serpentynach. Tunel jest wprawdzie niegotowy, budują go Chińczycy , zalany jest wodą, ale naszymi autami podobno damy radę. Milicja, nie za darmo, pozwala terenówkom wjeżdżać do tunelu. Niestety wyjazd z miasta, jaki i cała droga M41 jest w przebudowie. Nawierzchnia kamienista, tumany kurzu, niczym nie oznaczone wykopy głębokości kilku metrów i Chińczycy pracujący przy świecach. Dobrze chociaż, ze znaleźliśmy stację z dieslem z dystrybutora i pierwszy raz w Tajikistanie nie tankujemy z butelek czy ciężarówek. Tunelu nie znaleźliśmy ( podobnie jak zapory, która ,jak się okazało, jest jeszcze w planach ) . Wjeżdżamy więc w góry. Jest coraz bardziej stromo. Dużo samochodów osobowych i ciężarówek mimo późnej pory. Droga z kamieni osuwa się, jest czasem tak wąska, ze zastanawiamy się , czy to aby na pewno międzynarodowa M41. Natężenie ruchu wskazuje, ze tak. Wpadając w gigantyczne wyrwy pytamy siebie na wzajem się, jak to możliwe, że Wołgi z sześcioosobowymi załogami i bagażami na dachu dają radę, podobnie jak ciężkie Kamazy. Droga wspina się z 1300mnp na 3373 mnp, gdzie pokonujemy przełęcz . Jeszcze zjazd – dwa razy mało nie wywróciliśmy auta, przejechaliśmy przez lodowiec i otarliśmy się z gnającą pod górę Ładą, która nawet się nie zatrzymała. Mijaliśmy kilka osobówek, które uszkodziły miski olejowe, straciły olej i zatarły silniki. W końcu , po czterech godzinach walki, znajdujemy Jurka, który śpi obok auta na brzegu rzeki , tuz obok drogi. To jedyne miejsce, gdzie można było zjechać. Artur przezywa załamanie nerwowe spowodowane nocną jazdą w tak ‘doskonałych ‘ warunkach. Aby do rana.
Tien-Shan Relacja prasowa 07.08.2007 godz. 19.00
UZBEKISTAN
Po całym dniu jazdy w upale zakładamy obóz nad małą , czystą rzeczką. Na granicy Tajikistanu z Uzbekistanem odprawiliśmy się jako pierwsi. Reszta czeka jeszcze. Odprawa po stronie uzbeckiej miła i bezproblemowa, chociaż zasada : tylko jedno auto na przejściu znacznie wydłuża czas oczekiwania. Niestety tajicki celnik zepsuł całe pozytywne wrażenie o tym kraju, z którym wszyscy mięliśmy nadzieje stamtąd wyjechać. Zagroził nam kontrolą przez KGB wszystkich zdjęć i filmów, które zrobiliśmy w Tajikistanie oraz pełną rozbiórką aut tylko dlatego, że zażądaliśmy potwierdzenia wpłaty 25 USD za każde auto ( zalęgły podatek drogowy ). Trzy godziny na słońcu i perspektywa dalszych zrobiły swoje. Ustępujemy. Płacimy nie tylko podatek, ale jeszcze dodatkowych 100 USD do łapy celnikowi ubranemu w sportowe łaszki znanej firmy z trzema paskami. Jesteśmy wściekli, Artur i Jurek chcą wojny polsko tajickiej, przekonujemy ich jednak, ze kolejne godziny na rozgrzanym asfalcie i przepakowanie naszych wyprawówek przy +40 oraz dodatkowe nerwy nie są tego warte. To pierwszy przypadek łapówki na naszej trasie. Wrócimy do tej sprawy ( tak dla zasady, bo nie dla 100 USD ) po powrocie do kraju. A jaka była droga do granicy? Jak to w Tajikistanie – właściwie jej nie było. Od poprzedniego noclegu jechaliśmy wąwozem rzeki Zaravszan po półkach skalnych, wyciągaliśmy z wody Wołgę, która utknęła na brodzie i , kierując ruchem, rozładowaliśmy korek z Kamazów , który w tym czasie powstał. Wkrótce potem ruch zelżał, gdy z drogi do Taszkientu odbiliśmy na Samarkandę. To miał być cel naszej dzisiejszej podróży ale odłożyliśmy wizytę w tym historycznym mieście pełnym zabytkowych meczetów na jutro.
Michał Rej
|