Koszmarna droga z największymi jak dotąd korelacjami, popularnie zwanymi tarką, daje się ekipie Campus Australia Expedition 2010 już mocno we znaki.
Wreszcie w czwartek, przy studni 35, trafiła im się szansa na kąpiel. „Australijski prysznic” działa dość nieskomplikowanie – pompa napędzana wiatrem napełnia duże zbiorniki, a nadmiar wody tworzy jeziorko. Byłoby cudownie, gdyby nie australijskie muchy, które włażą do oczu, uszu i ust.
W czwartek uczestnicy wyprawy dotarli do wioski Aborygeńskiej, zwanej Komuną. Aborygeni, którzy żyją
na terytoriach zajmowanych od wieków, są obecnie utrzymywani przez państwo i nie muszą nic robić. Komuna taka ma własną szkołę, sklep, warsztat, agregat prądotwórczy, wszystko wybudowane przez rząd. Domy to zwykle konstrukcje z blachy przypominające kontenery.
Wprawdzie jest tu brudno i panuje ogólny nieład, ale ludzie są mili i skłonni do pomocy. Nie lubią być jednak fotografowani, o czym uprzedzili członków ekspedycji. Według ich wierzeń, wraz ze śmiercią Aborygena muszą także umrzeć wszystkie jego wizerunki.
Ekipa Campus Australia Expedition 2010 musiała w tym miejscu skorzystać również ze spawarki,
aby wzmocnić drążek kierowniczy osłabiony na wydmach. Warsztat okazał się być idealnie wyposażony
za państwową kasę i samoobsługowy.
Po opuszczeniu komuny uczestnicy wyprawy udali się na nocleg za studnią nr 36. Jednakże dziwne wycie
i trzaski, które zaczęły dochodzić z tylnego mostu samochodu, nie wróżyły nic dobrego. Zatrzymali się, ale było już na tyle ciemno, że nie dali rady nic zrobić. Następnego dnia rano będą musieli postawić diagnozę
i zastanowić się nad dalszymi krokami. Sytuacja nie jest wesoła, ponieważ w tym położeniu mogą liczyć wyłącznie na siebie.
Zobacz także:
Campus Australia Expedition 25 maja - 14 lipca 2010 |
|
|
|
|
fot. CAE |
|
|
|
-lista galerii- |
|