|
[2010-07-06] |
Campus Australia Expedition - dalej w drodze... |
|
30 czerwca 2010
Australijskie kratery i UFO
Wyschnięte koryto rzeki, w którym ekipa Campus Australia Expedition 2010 rozbiła obóz, okazało się być istnym zwierzyńcem. Jeszcze w niedzielny wieczór obok obozowiska uczestników wyprawy przegalopowało spore stado bydła, poranek z kolei należał w całości do niezliczonych gatunków ptaków. Dzięki temu,
że rzeka nie wyschła do końca, w jej zakręcie powstał naturalny basen słodkiej wody, który był największym chyba wodopojem w okolicy. Przy śniadaniu więc towarzyszyły im olbrzymie czarne i trochę mniejsze,
biało-różowe papugi oraz stada malutkich niczym kolibry, seledynowo-zielonych papużek. Ciężko było uczestnikom wyprawy rozstać się z tą wesołą gromadką baraszkujących przy wodopoju ptaków, ale musieli ruszać w drogę. Poniedziałek miał być dniem przygotowań do dalszej wyprawy. W tym celu udali się
do Alice Springs, aby podreperować zapasy. Dzień był wyjątkowo chłodny i wietrzny. Całe szczęście członkowie ekspedycji posiadają Campusowe softshele i polary, które grzeją co najmniej jak poduszki elektryczne.
Po drodze do Alice Springs postanowili zwiedzić kratery w Henbury Meteorite Park. Chociaż same kratery nie robią takiego wrażenia, jak ten w Wolfe Creek, ale za to żyją w legendach Aborygenów, którzy byli świadkami spadającego deszczu płonących meteorytów. Zjawisko to było w tym przypadku wynikiem rozpadnięcia się na kawałki większego meteorytu, który zbliżał się do powierzchni Ziemi blisko 4 tysiące lat temu. Spadające kawałki utworzyły kratery o wielkości od 2 do 180m, które dziś porośnięte są roślinnością
i zamieszkałe przez różne gatunki zwierząt.
Zakupy w Alice przedłużyły się, gdyż jak się okazało ekspedycyjny samochód z czerwonookim kangurem
i kierownicą po niewłaściwej stronie, był tak dużą atrakcją zarówno dla mieszkańców miasta jak
i przyjezdnych, że bez opowieści skąd pochodzą uczestnicy wyprawy i co robią w Australii nie mogło się obejść. W końcu zapakowali prowiant i inne przydatne w ekstremalnej podróży rzeczy i ruszyli dalej na północ. Po drodze minęli Wycliff Well, miejsce owiane legendą, w którym podobno widywane były i są statki mieszkańców odległych galaktyce, znane pod wdzięcznym skrótem – UFO. Wielu miejscowych zwolenników teorii konspiracji wierzy, że odległa o sto kilkadziesiąt kilometrów baza wojskowa, to australijska Strefa 51,
w której armia trzyma dowody na istnienie pozaziemskich cywilizacji.
Dalej na północ
Cała wtorkowa podróż ekipy Campus Australia Expedition 2010 29. czerwca była w zasadzie „dojazdówką”, która miała przybliżyć uczestników wyprawy do kolejnego etapu podróży, czyli Cape York. W trakcie jazdy okazało się, że nawet z pozoru nudny odcinek podróży może być ciekawą przygodą, jeżeli przebiega
w pobliżu świętego miejsca Aborygenów. Miejsce to swoją nazwę Devil’s Marbles, czyli diabelskie granity, zawdzięcza rozlicznym granitowym skałom przypominającym kształtem monstrualne skalne jaja. Według jednej z legend Aborygenów, granity te to wielkie jaja boga – deszczowego węża. Niestety nie udało się członkom ekspedycji dotrzeć do większej liczby legend o tym miejscu, ponieważ jest ono tak ważnym ośrodkiem kultu, że nawet Aborygeni przekazują je tylko nielicznym. Poza tym wierzą oni, że wśród skał wciąż spotkać można przedstawicieli prastarych plemion, którzy do dziś żyją w jaskiniach Devil’s Marbles. Ta formacja skalna powstała, zdaniem geologów, w wyniku wysychania i zapadania się potężnego masywu granitowego, będącego pozostałością okresu wzmożonej aktywności wulkanicznej na tym terenie. Pękające masy skalne utworzyły szczeliny, które z kolei przez tysiące lat drążone były przez wodę i rzeźbione przez wiatr tak, aby osiągnąć dzisiejsze, łagodne kształty. Aborygeni, przemierzający środek kraju w poszukiwaniu wody i schronienia odnaleźli w masywie tym wszystko, co było im potrzebne do życia i zbudowania ważnego na tym terenie ośrodka kultu.
Zmierzając dalej na północ, szybko z mistycznych czasów prastarych plemion Aborygenów, uczestnicy wyprawy przenieśli się, za sprawą Tennant Creek, w międzywojenny okres gorączki złota. Ten niewielki dziś ośrodek miejski, był w latach trzydziestych ubiegłego wieku tętniącą życiem mekką poszukiwaczy złota.
W najlepszych latach, wartość dziennego wydobycia tego kruszcu osiągała zawrotną jak na owe czasy sumę miliona dolarów. Ślady tej epoki można odnaleźć dziś niestety tylko w nielicznych budynkach, pamiętających tamte czasy. Niedaleko Tennant Creek można obejrzeć świadka jeszcze wcześniejszych wydarzeń, a mianowicie Old Teegraph Station, zbudowaną w połowie lat siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Pierwsza linia telegraficzna łącząca Adelajdę z Darwin i licząca blisko 3.600 km ukończona została
w 1872 roku. Prowadziła ona szlakiem przetartym przez znanego podróżnika Johna MacDouall Stuarta, który będzie również członkom ekspedycji służył za przewodnika w pokonywaniu fragmentu trasy na półwyspie York, zwanego Old Telegraph Track.
Im bardziej ekipa Campus Australia Expedition 2010 przesuwła się w kierunku północy, tym temperatura
w ciągu dnia stawała się wyższa. Popołudniowy upał dał im się zresztą nieźle we znaki, więc postanowili zatrzymać się na chwilę odpoczynku w przydrożnym Homestead. Homesteads to stacje prowadzone przez ich właścicieli i mieszkańców zarazem, które są jednocześnie stacjami benzynowymi, motelami, campingami, sklepikami, restauracjami i wszystkim tym, co jest potrzebne w oazie dla przemieszczających się samochodami po całym kraju turystów i kierowców potężnych ciężarówek, czyli Road Trains. Jeden
z takich potworów stał zresztą na parkingu a jego kierowca okazał się bardzo sympatycznym rozmówcą, który opowiedział uczestnikom wyprawy o smaczkach życia w wiecznej podróży na 62 kołach, w ważącym 140 ton, 53-metrowym kolosie.
Po pożegnalnej sesji zdjęciowej i filmowej ruszyli w dalszą drogę z mocnym postanowieniem dotarcia jak najbliżej Mount Isa, szczególnie, że kolejne kilkaset kilometrów trasy planowane było przez surowe ziemie Barkly Tableland. Płaski jak deska stołowa teren (stąd chyba jego nazwa) nie zapowiadał w niczym atrakcji, którą zafundował ekipie na koniec dnia. Nagle nad niekończącą się równiną zachodzące słońce utworzyło gigantyczną łunę, składającą się z wszystkich kolorów tęczy.
1 lipca 2010
Przez rekordowe temperatury do Normanton
Środa była kolejnym dniem „dojazdówki”. Ekipa Campus Australia Expedition 2010 miała jednak zamiar dotrzeć aż do Normanton, czyli przyczółka, skąd będą mogli rozpocząć już eksplorację Cape York. Trasa tego dnia prowadziła przez australijski Outback, czyli Mount Isa, Cloncurry oraz setki kilometrów pustych przestrzeni.
Mount Isa to spory ośrodek miejski, który swój największy rozwój zawdzięczał czasom gorączki złota.
Do dziś wydobycie kruszców (srebra, cynku, miedzi i ołowiu) jest najważniejszą gałęzią tamtejszego przemysłu.
Z Isa uczestnicy ekspedycji udali się do Cloncurry. Miasto powitało ich ogromnym billboardem mówiącym
o tym, że gorące przyjęcie jest tu gwarantowane. Cloncurry bowiem to najgorętsze miejsce w Australii, gdzie zarejestrowano maksymalną temperaturę w wys. 53,1ºC. To kolejny ośrodek górniczy, który powstał w czasach gorączki złota. Dziś niewielkie, senne miasteczko słynie głownie z tego, że to tu w 1928 roku
dr John Flynn założył Royal Flying Doctors. Z bazy Flying Doctors w Cloncurry pozostała jedynie bogata dokumentacja wypełniająca kilka sal lokalnego muzeum. Oprócz eksponatów opisujących historię służb Flying Doctors, można tam zobaczyć podstawowe wyposażenie domowej apteczki w Outback’u. Ze względu na znaczne odległości, mieszkańcy muszą mieć w domach leki niezbędne do udzielenia pierwszej pomocy. Dzięki łączności radiowej mogą przez telefon opisać lekarzowi dyżurnemu dolegliwość, używając ściśle określonego systemu opisu symptomów oraz uzyskać natychmiastową poradę. Europejczykowi może wydawać się to dość dziwnym sposobem konsultacji lekarskiej ale w Outback’u, gdzie pacjenta od lekarza dzielą nierzadko setki kilometrów, jest to skuteczny sposób radzenia sobie z lżejszymi dolegliwościami lub udzielania pierwszej pomocy w poważniejszych przypadkach. Wizerunek dr Johna Flynna znany jest nie tylko Australijczykom, ale też wielu przyjezdnym jako, że zdobi on banknot dwudziestodolarowy.
Z Cloncurry, ekipa Campus Australia Expedition 2010 udała się na północ w kierunku granicy Outback Queensland. Krajobraz, który w okolicach Isa i Cloncurry zmienił się z równinnego w pagórkowaty
o bogatszej roślinności i ciekawszej rzeźbie, znów przeszedł niestety w niekończące się połacie płaskiego terenu, pokrytego trawą i drobnymi krzewami. Dopiero trzysta kilometrów dalej roślinność stała się wyższa, gęstsza i bardziej zielona, co niezmiernie ucieszyło członków wyprawy, bo znaczyło to, że wreszcie zbliżają się do strefy tropikalnej Półwyspu York. Nieodparta chęć jak najszybszego tam dotarcia spowodowała, że podróżowali również po zmierzchu. Dla większości czytelników nie brzmi to zapewne jak jakiś wyczyn,
ale w Australii drogi wyludniają się przed zachodem słońca. Powodem tego są opowieści o licznych zderzeniach aut z kangurami. Wszyscy, których uczestnicy ekspedycji spotykją, kręcą z niedowierzaniem głowami, gdy słyszą o nocnych wędrówkach ekipy Campus Australia Expedition 2010. Zapewne kangury widzące z odległości kilkuset metrów ultra silne światła nie ryzykują po prostu spotkania z obiektem, którego nigdy wcześniej nie widziały...
Zobacz także inne aktualności z tej wyprawy:
Szczegółowe informacje: www.australia2010.pl
Campus Australia Expedition 25 maja - 14 lipca 2010 |
|
|
|
|
fot. CAE |
|
|
|
-lista galerii- |
|
<< powrót |
|
|