12 lipca 2010 r.
Najdalej wysunięty na północ punkt Australii zdobyty!
6. lipca ekipa Campus Australia Expedition 2010 zdobyła najdalej wysunięty na północ punkt Australii. Jednakże zanim to nastąpiło uczestnicy wyprawy musieli w ciągu dwóch ostatnich dni pokonać wiele przeszkód.
Zaczęło się już w niedzielną noc, gdy w obozowisku znaleźli skorpiona. Było to malutkie zwierzątko, ale akurat w tym przypadku im stworzenie mniejsze, tym groźniejsze. Piotrek dzielnie przeprowadził go w bardziej odległe miejsce przy pomocy łopaty. Później jednak odwaga opuściła i Piotrka, dla którego owady są wielką pasją. Stało się tak za sprawą potężnego pająka, większego niż jego dłoń ptasznika, którego spotkał podczas nocnego poszukiwania ciekawych przedstawicieli australijskiej fauny. Po tych nocnych wrażeniach wszyscy stwierdzili, że dzień powinien upłynąć gładko. Tak się jednak nie stało.
Rano wyciągali z poważnych tarapatów australijskiego kierowcę, który z rodziną postanowił wybrać się Toyotą Land Cruiser na jedną z najtrudniejszych dróg, czyli Old Telegraph Track. Jego samochód stoczył się z gliniastego zbocza nie tylko tarasując przejazd, ale przede wszystkim sprawiając wrażenie, jakby za chwilę miał przewróć się na bok i skończyć w strumieniu płynącym kilka metrów pod nim. Scena wyglądała naprawdę groźnie, więc członkowie ekspedycji podjechali szybko od góry do nieszczęśnika, zablokowali samochód i rozpoczęli akcję ratunkową przy pomocy wyciągarki. Po pierwszym stęknięciu Toyota jeszcze bardziej przechyliła się na bok na śliskim, gliniastym podłożu. Na szczęście siła sprzętu Warn’a w połączeniu z doświadczeniem Michała spowodowały, że Toyota z kierowcą i jego przerażoną rodziną w środku, powoli opadła na cztery koła i wyjechała z wąwozu na płaski teren. Podziękowaniom nie było końca. Uczestnicy ekspedycji musieli także oczywiście opowiedzieć, co robią samochodem na polskich numerach z kierownicą po niewłaściwej stronie.
Za cel na poniedziałek członkowie wyprawy postawili sobie przekroczenie Jardin River. Zanim jednak tam dotarli, musieli pokonać trzy szerokie i głębokie strumienie oraz jeden mostek z bali. Mostek był zresztą pierwszą przeszkodą na szlaku. Prowadził do niego wąski, kręty tunel o wysokich ścianach i nierównym podłożu. Był on niewielki i to pod każdym względem, również szerokości. Oczywiście trudno go porównać z mostem na rzece Vitim, ale trzeszczące i ruszające się stare, drewniane bale przypomniały Michałowi i Piotrkowi trudne syberyjskie mosty. Kolejne dwa strumienie były nie tylko głębokie, ale kryły w swoim dnie niespodzianki w postaci głazów i dziur. Obydwie przeprawy się udały bez większych przeszkód. Wprawdzie Land Rover zamienił się w gigantyczne akwarium, ale ani sprzętowi ani uczestnikom ekspedycji, nic się nie stało. Te dwa ostatnie przejazdy przez głębokie i szerokie strumienie dodały im odwagi, aby spróbować przeprawić się na kołach przez Jardin River.
Jardin River, nazwana tak na pamiątkę rodziny Jardin (osadników, którzy zmienili oblicze wschodniego wybrzeża Cape York pod koniec dziewiętnastego wieku), to jedna z najszerszych rzek na półwyspie. Przede wszystkim swoją sławę zawdzięcza licznym krokodylom słonowodnym, które zamieszkują brzegi rzeki. Rezerwat utworzony na terenach przylegających do rzeki sprzyja swobodnemu rozwojowi tego gatunku największych i najbardziej niebezpiecznych gadów świata. Krokodyle słonowodne swoją nazwę zawdzięczają warunkom, w których żyją. Ich naturalne środowisko bowiem, to lasy namorzynowe na brzegach oceanu. Jednakże gady te nauczyły się przez lata żyć także w słodkich wodach rzek i strumieni wnętrza kontynentu. Dzięki temu migrują w głąb lądu czasem nawet na ponad dwieście kilometrów. Dorosłe osobniki męskie tego gatunku potrafią osiągać długość ponad 6 metrów. Dodatkowo, ponieważ nie mają one w przyrodzie naturalnego wroga, czują się bardzo pewnie, stanowiąc zagrożenie dla wszystkiego, co uznają za swoje pożywienie. Dlatego ekipa zachowywała wzmożoną czujność przy każdym badaniu przejazdu przez wodę.
Droga do Jardin River prowadziła przez gęsty las, który coraz bardziej przypominał członkom ekipy o tym, że są w strefie podzwrotnikowej. W pewnym momencie, las tropikalny przerodził się w sawannę, co jest tam w Australii dość powszechnym zjawiskiem ze względu na skład gleby. Po kilku kilometrach brnięcia w drobnym białym, krzemionkowym piasku, uczestnicy wyprawy dotarli wreszcie do brzegów Jardin River. Rzeka okazała się rzeczywiście bardzo szeroka. W połowie nurtu jej barwa zmieniała się, sugerując również zmianę głębokości. Dodatkowo, drugi brzeg rzeki był gęstwiną namorzynów i niskich krzewów, które są naturalnym siedliskiem krokodyli. Nawet pomimo udanych przepraw przez kilkanaście rzek i strumieni na trasie Old Telegraph Track, ekipa Campus Australia Expedition 2010 nie zdecydowała się na przejazd w tym miejscu. Po zbadaniu i wykluczeniu kolejnych dwóch miejsc oraz mając w pamięci wydarzenia znad Mitchell River, uczestnicy w końcu się poddali i pojechali przeprawić się promem.
Czas zaoszczędzony dzięki przeprawie promem wykorzystali na zwiedzenie ruin amerykańskiej bazy wojskowej z czasów II Wojny Światowej. Baza położona była w pobliżu dzisiejszego lotniska w miasteczku Bamaga, które zresztą wykorzystywane jest do dziś jako port cywilny jak większość lotnisk wojskowych z czasów wojny. W pobliżu lotniska można obejrzeć bardzo dobrze zachowany wrak amerykańskiego DC-3, który rozbił się w drodze z Brisbane na Nową Gwineę. Poza tym w lesie okalającym lotnisko znajdują się jeszcze dwa inne, gorzej zachowane wraki samolotów oraz tysiące zardzewiałych beczek po paliwie z napisem „US Army”.
Kolejny dzień był próbą dotarcia na najbardziej wysunięty na północ punkt kontynentu. Dotarcie tam nie jest łatwe, ponieważ dostępu do „The Tip” (tak Australijczycy nazywają to miejsce) strzeże prastary las tropikalny. Ekipa Campus Australia Expedition 2010 postanowiła przedrzeć się przez niego autem. Do podjęcia tej decyzji skłoniły ich opowieści miejscowych, którzy po drodze napotykali nie tylko przeszkody w postaci zmurszałych, rozpadających się konarów drzew, ale także najniebezpieczniejsze gatunki fauny jak choćby gigantyczne pająki. Auto członków wyprawy skakało na wyboistej ścieżynie, prowadzącej przez dżunglę. Po kilkudziesięciu minutach jazdy krętą dróżką, las tropikalny nagle się skończył i ich oczom ukazała się szeroka piaszczysta plaża na krańcu kontynentu. To jednak nie był koniec wędrówki. Ostatnie półtora kilometra musieli przejść pieszo trawersując skalny klif. Uczestnicy wyprawy zabrali więc z samochodu sprzęt fotograficzny oraz emblematy, które miały uwiecznić zdobycie najodleglejszego, północnego krańca Australii przez ekipę ekspedycji Campusa i ruszyli w drogę. Byli tak podekscytowani, że nie zważali zupełnie na trudności trawersu. Po kilku minutach szybkiego marszu dotarli na kraniec Australii szczęśliwi, że udało im się osiągnąć cel pierwszego etapu wyprawy. Po odbyciu sesji dokumentującej ten moment, wyruszyli w dalszą podróż, która zapowiadała się równie ciekawie.
Zrelaksowani, po przejechaniu Old Telegraph Track i zdobyciu najbardziej wysuniętego na północ punktu kontynentu, udali się przez Somerset (ruiny posiadłości rodziny Jardin i największego fortu ma wschodnim wybrzeżu Cape York w dziewiętnastym wieku) w kierunku Iron Range, gdzie mają stanąć oko w oko z najstarszą dżunglą tropikalną świata.
13 lipca 2010 r.
Przez kolejne rzeki do lasów deszczowych
Podróż do Iron Range – największego fragmentu prastarego lasu deszczowego w Australii, który pamięta jeszcze czasy, gdy Nowa Gwinea była częścią kontynentu, okazała się być jedną z najtrudniejszych tras
off-road’owych na Półwyspie York.
Iron Range to obszar, w którym przetrwało najwięcej endemicznych gatunków flory i fauny australijskiej. Dzięki wielowiekowej izolacji, australijskie obszary tropikalne są domem dla ponad 3.500 gatunków roślin,
z czego ponad 1.000 to drzewa. Podobnie jest z przedstawicielami fauny. Lasy tropikalne zamieszkiwane
są przez szereg płazów, gadów, ptaków i ssaków, które można spotkać jedynie w tej części Australii i na Nowej Gwinei. Możliwość zobaczenia z bliska tego bogactwa przyrody spowodowała, że uczestnicy wyprawy zdecydowali się udać na wschodnie wybrzeże kontynentu jedną z najbardziej zaniedbanych
i najgorzej opisanych dróg Półwyspu York – tzw. Frenchmans Track.
Frenchmans Track jest często nieprzejezdny zarówno ze względu na stan dwóch głównych rzek na trasie (Pascoe River oraz Wenlock River), jak również mokradła i liczne mniejsze strumienie przecinające trasę
na całej długości. Dlatego też w pierwotnych planach wyprawy, Iron Range z jego lasem deszczowym, był jedynie opcją i to mało prawdopodobną. Szczęśliwie Frenchmans Track był otwarty. W pobliskich homestead’ach ekipa próbowała się dowiedzieć, czy główne rzeki są przejezdne. Niestety, brak było jakichkolwiek świeżych relacji kierowców o przeprawach przez Wenlock i Pascoe Rivers. Członkowie wyprawy będąc pewni, że ich sprzęt wytrzyma nawet najcięższe warunki, postanowili zaryzykować i ruszyli w drogę.
Pierwszy odcinek trasy zapowiadał już jednak, że nie będzie ona łatwa. Nawierzchnia na mało uczęszczanym szlaku była bardzo zniszczona, a wyschnięta glina tworzyła przeszkody w postaci rozpadlin w drodze i form przypominających kilkudziesięciocentymetrowe głazy. Dlatego musieli jechać wolno,
bo obciążone auto na tych przeszkodach niebezpiecznie przechylało się raz na prawy, raz na lewy bok, grożąc wywróceniem. Po kilkunastu kilometrach, droga zrobiła się mniej wyboista i ekipa dotarła
na mokradła. Szukając możliwości ominięcia tego terenu członkowie wyprawy wjechali w głęboki gliniasty wąwóz, prowadzący do Wenlock River.
Nad brzegiem rzeki spotkali kierowców dwóch aut terenowych, którzy debatowali nad możliwością pokonania rzeki, ale w końcu sami nie zdecydowali się przez nią przeprawić. Ekipie Campus Australia Expedition natomiast udało się tym razem pokonać głęboką, rwącą rzekę i stromy tunel nawet bez użycia wyciągarki, mimo że przeprawa była bardzo trudna. Udali się więc w dalszą podróż.
Do rzeki Pascoe River dotarli późnym popołudniem. Prowadził do niej kręty tunel porośnięty gęstą tropikalną roślinnością. Na brzegu rzeki zgodnie stwierdzili, że bez winch’a ta przeprawa się nie uda, tym bardziej,
że woda głębokością i szybkością nurtu przypominała Michell River. Zabezpieczyli więc cały sprzęt przed zamoczeniem i stawili czoła wyzwaniu. Ogromne chwile grozy przeżyli jednak gdy auto w pewnym momencie osunęło się na głazie i zaczęło poddawać wartkiemu nurtowi, a półtorametrowa rzeka zaczęła zalewać je w środku… W końcu samochód z przeraźliwym zgrzytem wydostał się z wody, ale prawie w tym samym momencie, prawe przednie koło trafiło na potężny głaz, który wyrwał Land Rovera w powietrze. Uczestnicy ekspedycji musieli więc zdać się w pełni na moc i wytrzymałość wyciągarki WARN’a. Wreszcie dzięki wytrwale pracującemu winch’owi auto jęcząc i ocierając się bokiem o skalną ścianę wąwozu stanęło na swoich czterech kołach.
Wszyscy zgodnie stwierdzili, że Gunshot Creek przy tym przejeździe, to była bułka z masłem,
a ich wyciągarka (dla zainteresowanych: WARN 12.0 Endurance), która jako jedyna pracuje pod wodą,
to mistrzostwo świata.
Przy wieczornym podsumowaniu tego ciężkiego dnia doszli do wniosku, że brak opisów przejazdu przez Pascoe River jest zapewne wynikiem tego, iż tylko bardzo nieliczni szaleńcy decydują się na ten wyczyn.
Kolejny dzień członkowie wyprawy postanowili spędzić w bardziej relaksujący sposób, poznając faunę i florę Parku Narodowego Iron Range oraz urokliwą zatoczkę Portland Roads.
Droga przez park Iron Range okazała się mieć ceglasto-czerwoną nawierzchnię, ale pokryta była wilgotnym błotem, które zdecydowanie poprawiało komfort jazdy samochodem, klimatyzowanym poprzez otwarcie wszystkich możliwych okien.
Uczestnicy ekspedycji postanowili najpierw udać się do Portland Roads – mikroskopijnej, sennej wioski nad urokliwą zatoczką, otoczoną gąszczem namorzynów z charakterystyczną plątaniną korzeni, wystających
z wód Morza Koralowego. Poza pomnikiem, będącym upamiętnieniem tragicznej wyprawy dziewiętnastowiecznego podróżnika Edmunda Kennedy, właściwie nic nie przywołuje tam bujnej historii tego miejsca, które w czasie II Wojny Światowej było ważnym amerykańskim portem wojennym. Następnie ekipa udała się na Chili Beach, która uznawana jest za jedną z najpiękniejszych plaż na Cape York i która przez lata była azylem hippisów. Plaża była rzeczywiście piękna. Długi, szeroki pas białego piasku oddzielony został od lądu ścianą dzikich palm kokosowych.
W drodze powrotnej zatrzymali się jeszcze, aby pospacerować po lesie deszczowym. Pomimo wczesnych popołudniowych godzin, w lesie panował półmrok i panowała w nim niczym niezmącona cisza przerywana tylko czasem śpiewem ptaków w koronach wysokich drzew. Roślinność, okalająca wąską ścieżkę, była gęstwiną niezliczonych gatunków drzew, krzewów, traw, grzybów i innych przedstawicieli tamtejszej flory.
Po przeprawie brodem przez Wenlock River, tym razem stanowczo mniej widowiskowym,
bo przeznaczonym po prostu dla aut 4x4, uczestnicy ekspedycji zauważyli na grillu samochodu trzydziestocentymetrową stonogę. Ten mieszkaniec niedostępnych kniei lasu tropikalnego jest niezwykle rzadkim gatunkiem tamtejszej fauny, którego uroda równa jest mocy jego trucizny. Dlatego z największą ostrożnością postanowili przyjrzeć się bliżej jadowitemu podróżnikowi na gapę. Zwierzątko musiało jednak bardzo zmęczyć się sesją fotograficzną, którą mu urządzili, bo przy pierwszej nadarzającej się okazji, dało nura pod maskę samochodu. Nie chcąc zrobić krzywdy stworzeniu, postanowili pozbyć się autostopowicza, kąpiąc auto w Wenlock River. Mieli nadzieję, że dzięki temu, ich prastary przyjaciel powróci do swego naturalnego środowiska.
Zobacz także inne aktualności z tej
wyprawy:
Szczegółowe informacje: www.australia2010.pl
Campus Australia Expedition 25 maja - 14 lipca 2010 |
|
|
|
|
fot. CAE |
|
|
|
-lista galerii- |
|