Akcesoria i wyposażenie
australijskiej firmy ARB znajdziesz w ofercie naszego sklepu 4x4.


Tuleje zawieszenia


Bagażniki dachowe

[2010-12-07]
Campus Australia Expedition II - w drodze do Melbourne.
 
Obóz w Mitchell River National Park był tak miły, że ekipie Campus Australia Expedition 2010 nie chciało się z niego ruszać. Jedynie kolejny cel wyprawy mobilizował ich do opuszczenia tego miejsca. Był
to Wilsons Promontory National Park leżący na półwyspie o tej samej nazwie, który jest najbardziej wysuniętą na południowy wschód częścią Australii. Półwysep jest parkiem narodowym od 1898 roku i jest największym dzikim obszarem wybrzeża w stanie Wiktoria. Jedyną ludzką osadą na terenie parku jest Tidal River, położone około 30 km na południe od jego granicy i będące centrum turystycznym. W 2005 roku przypadkowo podczas planowego wypalania lasu pożar wymknął się spod kontroli i doszło
do spalenia ok. 70 km2 parku, doprowadzając do konieczności ewakuacji biwakujących.

We wtorek 30. listopada po paru godzinach spędzonych na dojeździe do półwyspu Michał z Jackiem
w końcu dotarli na miejsce. Na samym wjeździe do parku natrafili już na wesołą gromadkę australijskiej fauny – pomiędzy papugami skakały sobie kangury, a w pobliskiej trawie buszowały emu.

Już po zmroku dojechali do publicznego i bardzo przyzwoitego kempingu w Tidal River, który opuścili następnego dnia rano udając się w kierunku Melbourne. Podróż na południe uczestnicy ekspedycji zaplanowali przez Melbourne wiedząc, że miasto to ma idącą przez sam jego środek autostradę. Podróż rzeczywiście poszłaby gładko gdyby nie gigantyczna ulewa, która złapała ich na samym wjeździe
do miasta. Wycieraczki nawet na swoim najwyższym biegu nie były w stanie poradzić sobie z taką ilością wody na szybie. Widoczność spadła do kilkunastu metrów, a samochody nie przekraczały prędkości 40 km/h. Tak zwany awaryjny pas autostrady zapełnił się samochodami ludzi, którzy bali się w taką pogodę jechać. Na szczęście pięćdziesiąt kilometrów za miastem rozchmurzyło się i nawet przez chwilę z nieba zaczęły przebłyskiwać promienie zachodzącego słońca. Po wjechaniu na Great Ocean Drive okazało się, że przy tej drodze nie ma busz kempingów, a wyłącznie super zorganizowane miasteczka kempingowe. Mają one jednak wadę – recepcje zamykają o 18:30 i po tej godzinie dla nowych przyjezdnych kemping jest po prostu nieczynny. Dopiero około dziesiątej wieczorem udało się chłopakom znaleźć kemping, który nie miał opuszczonego szlabanu. Okazało się, że miejscówka, na której stanęli, sąsiaduje z back packer’skim amperem przesympatycznej zakręconej Niemki podróżującej po Australii w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby się osiedlić po wyprowadzce z Niemiec. Ciekawym punktem nocnych rozmów kempingowych był pokaz tańca z płonącymi pochodniami w jej wykonaniu. Trzeba przyznać, że Michał
z Jackiem byli pełni podziwu jak można tak wymachiwać pochodniami umocowanymi na pięćdziesięciu centymetrowych sznurkach aby się nie zaplątały i co najważniejsze nie poparzyły dotkliwie właściciela.
 
2. grudnia przed samym wyjazdem z kempingu spotkała członków wyprawy niespodzianka w postaci trzech Koali w koronach eukaliptusów. Po tej uczcie dla oka i ducha ruszyli dalej kontynuując podróż słynną drogą wschodniego wybrzeża, czyli Great Ocean Road. Budowa Great Ocean Road została zakończona w 1932 roku. Było to niemalże ręczne dzieło weteranów pierwszej wojny światowej -
po powrocie do Australii, aby uniknąć widma masowego bezrobocia, rząd postanowił zatrudnić ich przy budowie tej właśnie drogi. Prowadzi ona w większości po pięknym nadmorskim klifie. Droga ta swój początek bierze w położonym 74 kilometry na południe od Melbourne mieście Geelong, a kończy się w miejscowości Nelson, która jest najbardziej wysuniętą miejscowością stanu Victoria oddaloną
od Melbourne aż o 530 kilometrów.

Pierwszym celem tego dnia było dojechanie do Great Otway National Park. W parku tym, jak się Michał z Jackiem przekonali na własnej skórze, żyje mnóstwo Koali. Podróżując Otway Lighthouse Road trzeba tylko uważnie spoglądać w korony drzew.

Po południu dotarli do Parku Narodowego Port Campbell, w którym znajduje się słynnych 12 Apostołów. To naturalnie powstałe ponad 10 milionów lat temu formy skalno-organiczne. Iglice skalne wystające
z wody na wysokość kilkudziesięciu metrów można podziwiać z brzegu. Tak na prawdę Apostołów nie jest wcale 12, w tej chwili, po tym jak kolejny „uległ erozji”, zostało ich tylko 9. Nadal jednak robią niesamowite wrażenie i są jedną z najczęściej fotografowanych atrakcji w Australii.

O zachodzie słońca Michał z Jackiem znaleźli się przy skale zwanej London Bridże, która kiedyś miała dwa „przęsła”, jednak po południu 15. stycznia 1990 roku nagle część skały zawaliła się do morza. Szczęśliwym trafem nie było akurat nikogo na tej części, jednak dwójka turystów została odcięta od świata na ocalałym fragmencie skały. Musieli czekać parę godzin aż służby ratunkowe ewakuowali ich przy pomocy helikoptera.

Zobacz także:
Campus Australia Expedition 2
12 listopada - 7 grudnia 2010

 

 
 
 
 
 
 
 
   
 
fot. cae
 
 

Dostępne galerie z imprezy:
1. fot. cae
2. fot. cae
3. fot. cae
4. fot. cae
5. fot. cae
6. fot. cae
7. fot. cae
8. fot. cae


-lista galerii-

<< powrót


KOMENTARZE Tylko zalogowani użytkownicy mogą
rozpoczynać nową dyskusję.






X