|
[2005-07-07] |
Expedycja Litwa - relacja z przygotowań. |
|
Na przełomie lipca i sierpnia rusza Expedycja Litwa. Zapraszamy do
wzięcia udziału w niej wszystkich tych, którzy pragną pojechać na
prawdziwą wyprawę, pozbawioną rywalizacji i pełną dzikich krajobrazów.
Turystyka może mieć różne oblicza. Dla jednych będzie autokarowym
wyjazdem na zorganizowaną wycieczkę z przewodnikiem, dla innych
przelotem na tropikalną plażę pełną kolorowych drinków i skąpych bikini.
Dla innych zaś samochodową włóczęgą po najdzikszych terenach
pozbawionych cywilizacji, nietkniętych ludzką stopą, wypełnionych
odgłosami lasu i pachnących zbliżającą się wiosną.
Litwę można zwiedzać na wiele sposobów. W końcu jest to kraj
niezliczonych zabytków architektury. My jednak chcieliśmy naszą włóczęgę
rozpocząć od podszewki. W końcu przyjechaliśmy tu układać trasę wyprawy,
Expedycji Litwa.
DZUKICJA
Dzukicja przywitała nas bardzo serdecznie. Po przejechaniu granicy, co
trwało jakieś 15 min, skręcilismy z asfaltu i wjechaliśmy w teren. Od
razu dało się zauważyć różnicę w obrazie polskiej i litewskiej wsi. Małe
drewniane domki wkomponowane w przepiękne krajobrazy pełne mniejszych i
większych jezior ukrytych wśród sosnowych i jodłowych borów zdawały się
być idealnie dostrojone do otoczenia. Wiele z nich przypominało raczej
traperskie chaty myśliwych rodem z dzikiego zachodu niż siedziby ludzkie.
Zaraz za Druskiennikami rozpoczęła się kraina wielkich lasów i nawet
drewniane domki zniknęły gdzieś w oddali. O bytności człowieka w tych
okolicach świadczyły już tylko drewniane, rzeźbione krzyże i figury na
rozwidleniach główniejszych leśnych dróg. Nad jednym z rynnowych jezior
ciągnącym się przez kilka kilometrów i jak się później okazało nie
posiadającym żadnej nazwy zastała nas noc. Rozbiliśmy nasz pierwszy obóz.
Wreszcie mogliśmy sprawdzić czy wszystko co może się przydać znalazło
się w aucie, bo przecież ostatni dzień przed wyjazdem zawsze upływa na
gonitwie dotyczącej tego, co powinniśmy a czego nie udało nam się
dokończyć. Niby już wszystko zostało spakowane i człowiek powinien
przestawić się na inne tory jednak ciężko jest wyrwać się z "wyścigu
szczurów". Na szczęście termin zbliża się nieubłaganie i ostatniego
wieczora prze wyprawą jasne staje się jedno: - Jeśli czegoś zapomniałem
to w końcu świat się nie zawali. Odpływają wtedy problemy codziennego
życia i w końcu, choć ze zgrzytem wyruszamy w nieznane. I kiedy
rozbijemy nasz pierwszy obóz to tak naprawdę wtedy okazuje się co
zostało spakowane. W aucie było wszystko a nawet więcej.
Dzukicja ciągnie się od okolic Veisiejai na wschód, poprzez Niemen,
Dzukijos Nacjonalinis Parkas, dalej wzdłuż Merkysu i jego licznych
dopływów aż pod Vilnius a jej granice wyznaczają lasy. Jadąc wiodącą z
zachodu na wschód jedną z leśnych linii oddziałowych można nie spotkać
nikogo przez dobre dwa dni. Czasami tylko trzeba przeciąć szeroką
szutrową drogę, których sporo na Litwie i która zaczyna się gdzieś po
lewej w oddali i niknie po prawej za horyzontem. Znaleźć tam można wiele
starych drewnianych mostów czy brodów na rzeczkach i strumieniach,
przeszkody w postaci stromego urwiska lub bagna, którego końca nie
widać. Słowem to czego szukamy.
WILNO
Do Wilna dotarliśmy późnym wieczorem. Centrum miasta świeci milionem
świateł odbijających się w milionach metrów kwadratowych szklanych
wieżowców (Ameryka). Przy sześciopasmowej przelotówce przez miasto
znaleźć można dealera Porsche, jedną z wielu na Litwie stację Statoil,
stojące przy drodze najnowsze Maseratti czy monumentalną siedzibę
jakiegoś banku o dziwnej nazwie. Wystarczy jednak skręcić w boczną
uliczkę żeby przekonać się, że to tylko fasada. Tam Wilno pokazuje inne
oblicze, pełne parterowych, drewnianych domów nadszarpniętych zębem
czasu. Przede wszystkim jednak Wilno to Stare Miasto z dziesiątkami
odnowionych kamienniczek, z kościołami z różnych epok, wieloma muzeami i
wystawami i oczywiście niezliczonymi karczmami, kafejkami i
restauracjami, w których można zjeść wile rodzimych potraw, na przykład
sławne litewskie zeppeliny.
NA AZYMUT DO AUKSZTOCJI
Załatwione dużo wcześniej przez naszych przyjaciół z Litwy zgody na
wjazd na niektóre tereny leśne dawały nam pewną swobodę. Do uzyskania
formalnych zgód na odbycie się planowanej przez nas imprezy zostało
jeszcze wiele pracy przed nami i nie jedna godzina spędzona przy mapie i
GPS'ie.
Trasa z Wilna do Ignaliny w linii prostej liczy sobie około 100 km. To
jednak inny niż dotąd krajobraz. Bardziej pofałdowany teren, pełny lasu
z mnóstwem rzeczek i strumieni zasilających Neris a dalej Zeimenę
spowodował, że poruszanie się w linii prostej stało się niemożliwe a w
zasadzie niewykonalne. Zbyt często trafialiśmy na zalane wodą drogi,
wezbrane po wiosennych roztopach rzeki, na zbyt głębokie brody czy
rozlewiska tworzące bagna sięgające w nieznane. Tak więc kiedy później
odtworzyliśmy nasz trak w GPS-ie okazało się, że przypomina on raczej
menadrujący strumień niż drogę. To była prawdziwa przeprawa. Wygięty
drążek kierowniczy w Land Roverze, zdławiony przez wodę silnik i
czyszczenie układu dolotowego powietrza, przerysowany lewy bok w obu
autach, wyrwane kable z tylnej lampy w Toyocie i korzystanie z
wyciągarki. Pokonanie 100 km do Aukstatijos Nacjonalinis Parkas zajęło
nam dwa dni.
IGNALINA
Do Ignaliny dotarliśmy późnym wieczorem. Nadchodziła ciemna noc,
pojawiła się mgła a nieduże miasteczko z położoną nieopodal elektrownią
atomową, liczące sobie 7000 mieszkańców nie kusiło przyjezdnych neonami
hoteli czy pensjonatów. W zasadzie można by rzec: - Ciemno jak w ...
Nagle z czeluści mroku wyłoniła się mała stacja benzynowa. O dziwo była
otwarta. Przez małe, uchylne okienko dojrzałem kobietę w wieku około 30
lat ze zbyt mocnym makijażem. Uśmiechnąłem się dla rozładowania
atmosfery i powiedziałem, że jesteśmy turystami , że przyjechaliśmy z
Polski i chciałbym porozmawiać po rosyjsku. Być może mój kilkudniowy
zarost i przykurzone włosy nie wzbudziły zaufania owej pani gdyż bez
najmniejszego grymasu na twarzy zamknęła małe okienko i po prostu wyszła
gdzieś na zaplecze. Czekałem jeszcze parę chwil ale bez rezultatu. Za to
po kilku minutach przyjechała Policja.
Młody funkcjonariusz od niechcenia machnął ręką przy prawej skroni i
zapytał co się stało, naszczęście po rosyjsku. Po chwili rozmowy
pojechaliśmy w "gastinicu".
Ignalina, wygasła nocą o poranku przywitała nas tysiącem połyskliwych
jezior rozsianych po okolicznych lasach. Nigdy bym nie zgadł, że
znaleźliśmy się na tak pięknych terenach.
Auksztocki Park jest pełen urokliwych miejsc, punktów widokowych,
wypożyczalni łodzi i kajaków, małych piaszczystych plaż, wielkich jezior
i małych stawów połączonych ze sobą niezliczonymi kanałami i
przepustami. To prawdziwy raj dla wędkarzy, biwakowiczów czy kajakarzy i
oczywiście dla off-roadu, gdyż po wszystkich drogach mogliśmy poruszać
się samochodem.
Jako punkt na trasie obraliśmy sobie położony na północy parku skansen
bartnictwa i choć prowadziło do niego wiele dróg to dopiero czwarta z
nich okazała się przejezdna. Było warto. Sielankowo położony nad małym,
spiętrzonym strumieniem w całości wykonany był z drewna. Znajdowało się
tam kilka starych rzeźbionych chat krytych strzechą oraz kilkadziesiąt
przedziwnych uli o różnych kształtach i konstrukcji. Ponadto na terenie
obiektu rozmieszczono wiele mniejszych i większych rzeźb z drewna
prezentujących bartników, pielgrzymów, ludzi lasu i drwali. Co ciekawe
skansen był otwarty a w środku nie było żywego ducha. To piękne miejsce
gdzie każde wykonane zdjęcie nadaje się na pocztówkę. Aż chciało się
zostać tam dłużej. Jednak plan to plan a my do wieczora mieliśmy dotrzeć
do miasteczka Pasvalys położonego pod Łotewską granicą między Panevezys
a Birsai.
PĘTLĄ ZA KOWNO
Choć na mapie Litwa nie wygląda na zbyt duży kraj w rzeczywistości jest
tam tak wiele ciekawych miejsc, które chciałoby się zobaczyć, że
planowana na 7 dni wyprawa bardzo nas ograniczała. Musieliśmy porzucić
pierwotny zamiar odwiedzenia na trasie terenów nadmorskich, zachaczyć
tylko o mały kawałek Żmudzi i w okolicach Birsai obrać kierunek ku
granicy, przemierzając suwalszczyznę, oczywiście tą litewską.
Są to nizinne tereny z wieloma pastwiskami i polami uprawnymi. Dopiero
za Kedainiai teren staje się bardziej pofałdowany i do złudzenia
przypominający okolice Ełku czy Augustowa. To, czego nie można znaleźć w
Polsce to liczne na tych obszarach szerokie drogi szutrowe ciągnące się
kilometrami w linii prostej. Powierzchnia takiego szlaku jest na tyle
równa, że często można jechać tam dość szybko. Trzeba uważać tylko na
zakrętach gdyż sypka konstrukcja drogi powoduje uślizgi boczne auta.
Czasami na drodze trafia się też na przeogromne kałuże, które z racji
swojej wielkości potrafią wyhamować auto do 20 km/h na kilkunastu metrach.
Poruszając się cały czas poza asfaltem dotarliśmy do Kedainiai
(Kiejdany). Dalej jadąc wzdłuż malowniczo meandrującej rzeki Neris w
okolice Kaunas gdzie założyliśmy obóz. Znowu ujrzeliśmy przepiękne lasy
oraz mnóstwo małych i większych rzeczek i strumieni.
Plan na ostatni dzień podróży był prosty. Odwiedzić na trasie ogromny
skansen w Rumsiskes, po którym można poruszać się samochodem i choć z
grubsza zwiedzić Kaunas (Kowno) a potem do wieczora dotrzeć na granicę.
Kowno to duże miasto ze wszystkimi lepszymi i gorszymi oznakami
przynależności Litwy do Unii Europejskiej. Stosunkowo zaniedbane
przedmieścia, nowoczesne supermarkety i oczywiście wspaniale odnowione
choć nie wszędzie Stare Miasto z leżącym na trójkątnym zbiegu Niemna i
Wili, średniowiecznym zamku dawniej otoczonym fosą. Znaleźć tu można
poza wieloma malowniczymi kamieniczkami mnóstwo starych zabytkowych
kościołów a także XII wieczny kościół i klasztor Kamedułów położony nad
Zalewem Kowieńskim, zaliczany do najznamienitszych zabytków Litwy.
Chciałoby się zostać w Kownie na parę dni, obejrzeć wszystko od środka,
zajrzeć do restauracyjek na starych uliczkach wyłożonych brukiem,
obejrzeć wystawę diabłów zachwalaną w przewodnikach, popłynąć statkiem
na drugi koniec Zalewu Kowieńskiego, pospacerowć po promenadzie
prowadzącej do ogromnego, zabytkowego pałacu, którego nazwy nie pamiętam.
Szkoda, że trzeba wracać. Oj szkoda.
pozdrawiamy
Iza & Adam
|
<< powrót |
|
|