Akcesoria i wyposażenie
australijskiej firmy ARB znajdziesz w ofercie naszego sklepu 4x4.


Tuleje zawieszenia


Bagażniki dachowe

[2009-01-24]
„A miało być tak pięknie…” O Rainforest Challenge opowiada Mariusz Borowski.
 

„RFC - A miało być tak pięknie…” 
Miała to być wyprawa moich marzeń, przygoda jedyna w swoim rodzaju.

Nasłuchałem się opowieści „dziwnej treści”, jaki tam jest „hardcore”, jaka to wspaniała impreza. Postanowiłem stawić czoło wyzwaniu.

Po trwających kilka miesięcy przygotowaniach, zbliżał się „wielki dzień”.

Na dzień przed wyjazdem, okazało się, że z powodu strajku na lotnisku w Bangkoku, musimy wymienić bilety. Podróż do Kuala Lumpur trwała 24 godziny. Pierwsza przesiadka w Monachium, druga w Singapurze.

Po wyjściu z samolotu różnica temperatur ( Warszawa ok. 7 stopni, Kuala Lumpur co najmniej 50) dała się we znaki. Miałem wrażenie, że się roztapiam. Do hotelu było ok. 80 km, na szczęście bus miał klimatyzację.

Następnego dnia odbieraliśmy nasze kochane autka. Po południu odbyły się badanie techniczne. „Maja” jako ostania pozytywnie zaliczyła badanie kontrolne..

Czwartego grudnia wyruszyliśmy do Terenganu. Po około stu kilometrach kierowca autokaru zaczął dostarczać nam niezapomnianych wrażeń. Ciśnienie i adrenalina podskoczyła maksymalnie, gdy okazało się, że kierowca śpi! O dziwo jechał prosto, a na liczniku było 120 km/h. Gdy udało nam się dobudzić szofera, wymusiliśmy na nim mały postój. Postanowiliśmy nadzorować dalszy przebieg podróży. Arek Najder pełnił rolę pilota.

Po dotarciu do punktu docelowego czekała na nas mała feta.
Piątego grudnia odbyła się oficjalna konferencja i przedstawienie załóg. Najliczniejszą grupę stanowili Polacy. Wśród sędziów znalazła się Wiola Derengowska ( dzięki za wszystko).

I w końcu zaczęło się to, na co czekałem. W ciągu dwóch dni prologu miało się rozegrać 10 oesów, z czego jeden został później odwołany.

Siódmego grudnia ruszyliśmy w 140 kilometrową podróż asfaltem do kolejnych prób. Dojechaliśmy do skraju dżungli. Przez około osiem godzin udało się pokonać zaskakującą odległość ośmiu kilometrów. Wszystko za sprawą genialnych organizatorów, którzy jako pierwszych puścili na trasę media i ich własne auta.

Po dotarciu do pierwszego obozu przez półtora dnia czekaliśmy aż coś się wydarzy. I nic. Po południu udało się uzyskać informację, że oesów nie będzie. Wracamy tą samą drogą do drugiego obozu. Zrobiliśmy kolejne sto kilometrów asfaltem i dotarliśmy do wjazdu w kierunku kolejnego obozu. Mieliśmy do wyboru dwie drogi: trudną i łatwą. W związku z tym, że nie przyjechaliśmy tu na wakacje i chcieliśmy w końcu trochę pojeździć, wybraliśmy wariant trudniejszy. Trasa była śliska i prowadziła pod dosyć stromą górę. Za nami ruszyło kilka aut Malezyjczyków i dwa quady. Po dotarciu do pustego obozu, postanowiliśmy poszukać naszego zaplecza serwisowego, który podążał „łatwiejszą” trasą. Po drodze spotkaliśmy chłopaków z „Karoliny”, okazało się, że ta banalna droga prowadziła nad urwiskiem, a samochód organizatorów spadł 60 metrów w dół. Droga jak to droga, dało się jechać. Nie takie rzeczy widziałem. Dotarliśmy do naszych chłopaków. Rano spakowaliśmy prowiant na dwa dni i ruszyliśmy z powrotem do obozu. Rozbiliśmy się nad rzeką i czekaliśmy na dalszy rozwój sytuacji. I jak zwykle nic. Następnego dnia nie mogliśmy uwierzyć we własne szczęście – będą próby!!!. Pierwszy oes – wjazd do rzeki i wyjazd za drzewem. WOW !!! Drugi oes – podjazd pod 20 metrową górę i zjazd. Ale była jazda !!! Organizator wpadł na kolejny genialny pomysł jak nam urozmaicić czas. Zorganizował trzeci oes – toczenie kół.

Jedenastego grudnia wyjechaliśmy w grupach po pięć aut w kilkudziesięciu kilometrową przeprawę przez Twilight Zone. Miała to być przygoda mojego życia, a skończyła się po ośmiu kilometrach, ponieważ skauci nie zdążyli przygotować trasy. Dostali dwie maczety na sześciu chłopa, z czego jedną zgubili. Nie pozostało nic innego jak wracać.

Rano ruszyliśmy do kolejnego obozu. Kolejne 120 kilometrów asfaltem. Simexy zżarte do połowy. Dotarliśmy po południu, rozbiliśmy obóz i czekaliśmy na zbawienie. Następnego dnia planowano 3-4 oesy. Jeden z nich został odwołany z powodu protestu Państwa J. Na ostatnim nocnym oesie wykręciliśmy drugi czas. I tak zakończył się najsłynniejszy rajd przeprawowy na świecie. W klasie pojazdów do 2000 cc zajęliśmy pierwsze miejsce a w generalce – ósme.
 
Podsumowując - nie tego się spodziewałem. W Polsce są znacznie lepsze imprezy, zarówno pod względem organizacyjnym jak i terenowym. Ta impreza nie była warta rozstania się z rodziną na tak długo.

  Dziękuję sponsorom za umożliwienie mi tego wyjazdu, a w szczególności: „Dziadkowi”- Piotrowi L., Rajdy 4x4, Master-Pull, VIAIR, HPRC, Poland Trophy, Land Warsztat, WT, Adrenalinka, Land Parts System, Impresaria Karlsbad, SKF.

 Mariusz Borowski

fot. Paweł Rosłoń
Grzegorz Surowiec 

Więcej o RFC:
http://www.rajdy4x4.pl/index.php/ida/193/

<< powrót


KOMENTARZE Tylko zalogowani użytkownicy mogą
rozpoczynać nową dyskusję.






X