Po 52 dniach zaparkowaliśmy nad Morzem Japońskim. Trudno powiedzieć ile
kilometrów przejechaliśmy, w połowie drogi zepsuł się licznik, jednak
nie to jest najważniejsze. Odległość odmierzały nam kolejne mijane
południki, dzielone z Himalajami, Malezją, Australią, a w końcu z Koreą
Południową i Japonią. Najdalszy punkt, do którego dotarliśmy, leży na
tej samej długości geograficznej co Hiroszima.
Ponad połowę Rosji przejechaliśmy bocznymi drogami, polami i lasami.
Odwiedziliśmy małe i duże miasta, wsie, opuszczone wioski, tereny wojskowe.
Na każdym kroku byliśmy serdecznie witani. Zapraszano nas na obiady i
kolacje, goszczono w domach, spotkaliśmy nawet kierowcę, który chciał
nam podarować 40 litrów paliwa i przyczynić się tym samym do powodzenia
wyprawy.
Liczbę naszych rozmówców szacujemy na ćwierć tysiąca. Czasem były to
krótkie spotkania, często pytaliśmy tylko o drogę, bywało jednak tak, że
przypadkowa rozmowa przedłużała się do sześciu godzin. Pytaliśmy o
wszystko, w zamian opowiadaliśmy jak jest w Polsce.
Jedno z takich przypadkowych spotkań zakończyło się długą lekcją
syberyjskiej kultury i przyrody w miejscowości Dubrownaja, nad brzegiem
Irtyszu.
Tola Koptiajew i jego rodzina ugościli nas jak najserdeczniejszych
przyjaciół, mieliśmy okazję posiedzieć w tradycyjnej bani, zjeść bliny i
cedrowe orzechy, wybraliśmy się też w tajgę, gdzie pokazano i
opowiedziano nam na czym polegają twarde reguły zachodniosyberyjskiej
przyrody.
A przyroda dała nam się we znaki. W szczególności woda pod wszelkimi
możliwymi postaciami.
Były burze piaskowe na Gobi i śnieżyca w Ałtaju, ulewy na Syberii i
palące słońce na południu.
Nie wszystko poszło gładko. Do Chakasji próbowaliśmy wjechać trzema
różnymi górskimi drogami, w każdym przypadku zatrzymał nas wysoki stan
rzek, w końcu daliśmy za wygraną i wybraliśmy drogę okrężną.
Z kolei z Tuwy nie wypuściły nas śniegi Ałtaju – do celu pozostało 160
km, a mimo to zostaliśmy zmuszeni do odwrotu, który kosztował nas 2000 km.
Błądzenie i szukanie drogi wpisało się w naszą podróż na stałe. Dzięki
temu, że pchaliśmy się wszędzie tam, gdzie dziko i nieturystycznie,
odkryliśmy miejsca, których próżno szukać w internecie i przewodnikach.
To właśnie w tych oddalonych od głównej drogi miejscach rozegrały się
najciekawsze wydarzenia. Na Uralu, 30 km od najbliższej wioski,
spotkaliśmy traktorzystę, któremu padł akumulator. Pomogliśmy, a
spotkanie przerodziło się w rozmowę przy ognisku, podczas której
miejscowi myśliwi opowiedzieli nam o niecodziennym miejscu. Źródle tak
silnym, że niemal od razu tworzącym rzekę szeroką na 10 metrów.
Pojechaliśmy w głąb gór, zobaczyliśmy, mamy zdjęcia. I zaproszenie do
powrotu na Ural.
Rosja to nie tylko przyroda. Miasta, okręgi przemysłowe, pojedyncze
budowle i fabryki są niezwykle ciekawe, wystarczy znaleźć klucz do ich
eksplorowania. Odwiedziliśmy Kazań – nocą bajeczny, Gorkowskij Awto
Zawod w Niżnym Nowgorodzie – miejsce, w którym być może powstał nasz
samochód, Kuzbas – potężny okręg, z którego pochodzi lwia część
rosyjskiego węgla wydobywanego metodą odkrywkową. W Chakasji
obejrzeliśmy Sajano-Szuszeńską hydroelektrownię – największą i
najpotężniejszą w Rosji. Dopiero dotarcie do takich miejsc pozwala
zrozumieć mechanizmy rządzące rosyjskim przemysłem i życiem wielu
Rosjan, podporządkowanych swojej pracy.
Co prawda dotarliśmy do Władywostoku, jednak cel wyprawy nadal przed
nami, aż do ostatniego dnia powrotu chcemy poznawać dzisiejszą Rosję, a
po powrocie podzielić się wrażeniami.
Przemysław Maciążek, Mirosław Pasoń
Gazem do Władywostoku 15 maja - 31 lipca 2010 |
|
|
|
|
fot. penetrator.waw.pl |
|
|
|
-lista galerii- |
|