Na farmie krokodyli...
W niedzielę ekipa Campus Australia Expedition 2010 zaczęła od czyszczenia wszystkiego, co było
w samochodzie, z grubej warstwy lepkiego czerwono-brunatnego pyłu. Przy okazji tych porządków okazało się, że większość ubrań, w tym ich ulubione koszulki Campusa oraz polary, również wymagają prania. Było to zrozumiałe, bo przecież nieubłaganie zbliżali się do Cairns, czyli końca przygody, co oznaczało konieczność spędzenia ponad 20 godzin w samolocie, gdzie dobry polar jest niezastąpiony.
Okazało się jednak, że nie tak łatwo naprawiać i czyścić samochód w takiej bliskości przyrody. Co chwila bowiem, coś odrywało uczestników wyprawy od zajęć. Pierwszą atrakcją był Waran, który spokojnie zwiedził sobie obozowisko ekipy, następnie nieznany ptak przebiegł przez obóz, a dumne pawie przemaszerowały obok, pusząc się przed członkami ekspedycji w tańcu godowym. Wreszcie późnym popołudniem zwierzaki pozwoliły uczestnikom ekspedycji skupić się na pracy, dzięki czemu mogli skończyć prowizoryczną naprawę sprężyny, porządki w samochodzie i mega pranie.
Po pracowitym dniu, mogli wreszcie usiąść przy kolacji obmyślając najbardziej atrakcyjną trasę
na poniedziałek. Nagle zerwał się silny wiatr i w powietrzu poczuli zapach wilgoci. Niezwłocznie rzucili się
do rozstawiania Campusowego namiotu familijnego. Szczęśliwie można go zbudować praktycznie intuicyjnie, bo jeszcze kilka minut i byliby przemoczeni do suchej nitki. Powodem była tropikalna ulewa, która jak na okolice lasu deszczowego przystało, zaskoczyła ich ścianą deszczu z bezchmurnego nieba.
Ostatni tydzień pobytu uczestnicy wyprawy Campus Australia Expedition 2010 postanowili rozpocząć
od wizyty na farmie krokodyli, która jest jednocześnie parkiem edukacyjnym. Można się tam dowiedzieć wielu ciekawostek o tych prastarych gadach, które prześladowały ekipę podczas całej drogi przez Półwysep York.
Przy wejściu na farmę przywitały ich pluszowe krokodylki-przytulaki w miejscowym sklepiku z pamiątkami. Po kilkunastu metrach wędrówki krętymi ścieżkami dotarli do pierwszej „zagrody” krokodyli słodkowodnych, które, w odróżnieniu od swoich słonowodnych krewniaków, nie stanowią zagrożenia dla człowieka. Są także dużo mniejsze i mają zupełnie inne nawyki żywieniowe. Ich przysmakiem są małe zwierzęta wodne (rybki, żółwie, itp.).
Po chwili jednak zobaczyli w innej „zagrodzie” znacznie większe cielsko. Cielsko leżało nieruchomo
z charakterystycznie uchylonym pyskiem. Ten przedstawiciel najgroźniejszego gatunku gadów miał ponad 4,5 metra długości i był pięćdziesięciolatkiem złapanym w jednej z rzek Półwyspu York. Kawałek dalej, zobaczyli wylegującą się na słońcu samicę Sally, która była równolatkiem uczestników wyprawy o ponad
4 metrowym cielsku, ważącym pół tony. Sally ponad 10 lat temu zjadła psa dzieciom, które wybrały się nad rzekę. Aby upamiętnić to smutne wydarzenie, pracownicy farmy nadali krokodylicy imię pożartego psa.
Wreszcie, po godzinnym spacerze, udali się do zwierzęcego amfiteatru, gdzie pracownicy parku organizują pokaz edukacyjny, który przybliża widzom krokodyle obyczaje.
Tam właśnie krokodyl Bart wylegiwał się spokojnie na słońcu sprawiając raczej wrażenie plastikowej makiety, niż bezbłędnej maszyny do zabijania. Wystarczyło jednak delikatne uderzenie kijem w wodę kilka metrów od niego, aby to pozornie ospałe cielsko w mgnieniu oka znalazło się w wodzie w poszukiwaniu celu ataku. Po tym, jak członkowie wyprawy uświadomili sobie, obserwując atak bestii na martwego kurczaka,
z czym mieliśmy do czynienia kilkanaście dni temu nad rzeką Mitchell River, trudno było im wytrzymać
na miejscach do końca pokazu.
To jednak nie było wszystko. W czasie kilkudziesięciominutowego rejsu statkiem po niewielkiej lagunie, zobaczyli nie tylko największego gada w farmie (stuletniego, ponad 6,5 metrowego olbrzyma) ale mieli też okazję wziąć udział w mrożącym krew w żyłach spektaklu karmienia krokodyli. Zwierzęta te mogą miesiącami nic nie jeść. Niemniej trudno przewidzieć ich zachowanie, gdy w pobliżu znajdzie się kawałek surowego mięsa. Niektóre z nich nie zareagują w ogóle, ale inne rzucą się z niezwykłą zaciekłością do walki o pożywienie, wyskakując z wody na wysokość odpowiadającą długości ich ciała. Na koniec warto chyba dodać, że człowiek jest pożywieniem krokodyli słonowodnych i to jednym z ulubionych...
Cairns – ostatni punkt wyprawy Campus Australia Expedition 2010
Cairns, które było ostatnim punktem na trasie ekipy Campus Australia Expedition 2010, jest jedynie 30 km oddalone od miejscowości o nazwie Kuranda. Dzięki położeniu w sercu ostatniego bastionu lasu deszczowego na Półwyspie York, Kuranda jest idealnym miejscem dla parku dzikich zwierząt egzotycznych. Wszyscy Australijczycy, z którymi rozmawiali uczestnicy wyprawy, mówili, że będąc w Queensland trzeba koniecznie zobaczyć Sanktuarium Motyli w Kurandzie.
Cicha miejscowość o sielskiej atmosferze, położona jest na wzniesieniu ok. 500 m n.p.m. Oprócz parku dzikich zwierząt, w Kurandzie mieści się największy na tym terenie targ rękodzieła australijskiego. Przechadzka pomiędzy sklepikami z tutejszymi opalami, charakterystycznymi aborygeńskimi rysunkami na płótnie, wyrobami ze skór najróżniejszych zwierzaków, kosmetykami naturalnymi na bazie ekstraktów
z roślin tropikalnych i wieloma innymi przedmiotami, często wytwarzanymi przez rzemieślników na miejscu, jest istną ucztą dla zmysłów.
Wreszcie udało im się dotrzeć do parku egzotycznych ptaków. Przy wejściu urzekła ich piękna, biała kakadu, która okazała się być nie lada pieszczochem. Natomiast dalej czekał na nich cały papuzi gaj. Ptaki prześcigały się w sztuczkach, mających na celu zdobycie smakołyków, którymi karmili je zwiedzający. Czas w papuzim gaju w ogóle się nie dłuży, także członkowie ekspedycji ledwie zdążyliśmy do dwóch pozostałych atrakcji.
Sanktuarium Motyli okazało się być niezwykłym miejsce. Piękne, uskrzydlone owady wypełniają tam dużą oranżerię, która na kilka dni lub tygodni ich krótkiego życia, staje się dla nich domem. Feeria barw i wzorów na motylich skrzydłach uświadamia, że natura jest jednak największym artystą.
Po wizycie w tym kojącym zmysły miejscu, uczestnicy wyprawy Campus Australia Expedition 2010 udali się do Ogrodów Koali, gdzie gorące i parne popołudnie skłoniło zwierzaki do wielkiego leniuchowania. Wallabie, które w swoich torbach nosiły potomstwo były dość płochliwe. Za to kangury od razu zwęszyły pożywienie, które ekipa przyniosła. Po chwili karmienia i głaskania tych przemiłych zwierzaków, okazało się,
że pieszczoty jednak wygrywają. Najedzone i wydrapane położyły się w końcu na słońcu całą gromadką, pozując do zdjęć. Wychodząc, natrafili jeszcze na rodzinę krokodyli słodkowodnych, które jak na zwierzęta stadne przystało, ułożyły się w krokodyle puzzle jeden na drugim, chwytając ostatnie promienie popołudniowego słońca.
Wizyta w Kurandzie była ostatnią z przygód tej części wyprawy na najmniejszym z kontynentów. Pozostało jeszcze odstawienie samochodu do miejscowego warsztatu. Wstępna diagnoza nie była dobra. Wyglądało na to, że będzie trzeba wymienić całą skrzynię biegów, która nie wytrzymała przeciążeń. Do tego, tylny most, przegub, krzyżak i przednia sprężyna wymagały wymiany. Australijskie bezdroża okazały się być jednak zdecydowanie bardziej wymagające dla sprzętu, niżby można było wnioskować z dostępnych źródeł. Członkowie Campus Australia Expedition mają jednak nadzieję, że miejscowi pasjonaci brytyjskich aut terenowych doprowadzą ich samochód do stanu pełnej gotowości na nowe przygody na australijskich bezdrożach.
Zobacz także inne
aktualności z tej
wyprawy:
Szczegółowe informacje: www.australia2010.pl
Campus Australia Expedition 25 maja - 14 lipca 2010 |
|
|
|
|
fot. CAE |
|
|
|
-lista galerii- |
|