Puchar Polski Off-Road 2013. Minął ponad tydzień, czas
na podsumowanie naszego udziału w Pucharze Polski Off-Road.
Program tegorocznego Pucharu, skrócony do jednej edycji. Nowa
Dęba, czyli znane tereny – byliśmy tam już nieraz i wydawało
się, że wiemy czego się spodziewać. Off-road to jednak sport,
który ciągle zaskakuje. Tak było i tym razem. Program rozłożony
na cztery dni. Wydawało się trochę długo jak na pięć etapów,
jednak czas dłużył się tylko w czwartek, kiedy to na 17-stą został zaplanowany prolog, na znanym
już torze motokrosowym w Nowej Dębie. W powietrzu ciągle
wisiała burza i tuż przed prologiem dolało.
Ok 40 aut
wystartowało do widowiskowego wyścigu o pozycję do pierwszego
etapu. Nauczeni doświadczeniem przyjęliśmy taktykę zrobienia
prologu na 4-5-tej pozycji i tak się stało. Przecieranie trasy
na poligonie, nie jest łatwe i zawsze lepiej jest gonić niż
uciekać. W piątek o 7-mej rano start do pierwszego etapu. Auto
sprawne i błyszczące, my wyspani, pogodne niebo, tylko jechać.
Jak zawsze ostro wystartowaliśmy – specyfika terenu, niby
znana, a tu szok! Tak mokrego poligonu nie pamiętamy.
Jechaliśmy bardzo dobrym tempem, jednak dojazdówki , które w
Pucharze są liczone do sumarycznego czasu okazały się
off-road’owym wyzwaniem. To nie było cross country, jak w
czasie poprzednich edycji. Bardzo dynamiczna przeprawa na
zalanych drogach i pasach czołgowych. Blokady mostów zapięte
non-stop. Już po pół godzinie jazdy byliśmy na pierwszej
pozycji. Teraz już tylko utrzymać tempo, ale próba jechania po
zakrzaczonej krawędzi błotnistego pasa czołgowego, w ułamku
sekundy wpędziła nas w kłopoty. Strzał w jakiś pieniek i
stoimy bokiem z urwanym wąsem przekładni kierowniczej. To nie
tragedia – mamy zapas. Wymiana trwała niecałe 10 min. W tym
czasie zostaliśmy wyprzedzeni przez cztery załogi. Jedziemy
dalej. Teraz już bardziej zdecydowanym tempem, znów wszystkich
wyprzedzamy. Przed nami już czysto, znów przecieramy trasę.
Nawigacja na poligonie, gdzie są tysiące dróg, była wyzwaniem.
Po mokrym piachu buksujące wciąż koła, dobijały odległości na
metromierzu i pomyłka była niemal nieunikniona. Można by
przytoczyć przysłowie, że ,,prędzej w drewnianym kościele
cegła na głowę spadnie”, niż to, że w pomylonej drodze trafimy
wykopany głęboki dołek . Trafiliśmy prawym kołem i ,,dzwon” !
Spustoszenie w naszym zawieszeniu było straszne. Zgięte dwa
wahacze, wał napędowy i co najgorsze kolejny urwany wąs
przekładni. Mimo to auto byłoby w stanie jechać , ale nie mamy
kierowania. W takiej sytuacji budzi się zmysł Mac Gyver’a.
Związany liną mechanika drążek z urwanym wąsem, bardzo powoli
pozwala nam dojechać do mety etapu. Jednak już nie byliśmy w
stanie zrobić ostatnich dwóch odcinków specjalnych, więc
przyjęliśmy 4 godziny kary. Mimo to wylądowaliśmy na 9-tym
miejscu.
Następny etap o 14-tej, więc mamy nieco ponad dwie
godziny na naprawę auta. Wszystkie części mieliśmy w zapasie,
więc problemu nie było. We trójkę bardzo sprawnie udało się
wszystko wymienić i nawet okazało się, że przedni most nie
został zgięty, więc blokady nadal działały.
Drugi etap,
załamanie pogody i trasa pokonywana tym razem pod prąd. Było
już bardzo wymagająco. Słuszną okazała się decyzja o zmianie
opon z Simex-ów na Swampery . To była świetna jazda. Zalane
czołgowiska, ale przede wszystkim odcinki specjalne nasze auto
po prostu pożerało, jednak kontrolka rezerwy paliwa już nie
pozwalała wciskać gazu do końca.
Wynik przyszedł sam, udało
się wygrać drugi etap. Przerwa na serwis i odpoczynek do
następnego rana. Auto przeżyło tym razem bardzo dobrze, więc
nie było zbyt wiele pracy... Tankowanie, mycie szyb i po
robocie.
Siódma rano w sobotę jeszcze bardziej dolało.
Startowaliśmy jako pierwsi wiedząc, że opady jeszcze mocniej
zmodyfikowały trasę. Ale tym razem bez problemów, bardzo
spokojnie utrzymaliśmy tempo. Bezbłędnie pokonaliśmy trasę i
oes-y znów na pierwszym, choć różnice między naszymi
konkurentami były bardzo niewielkie. Auto sprawne, tym razem
zatankowane pod korek i znów z pierwszej pozycji start do
czwartego, popołudniowego etapu.
Ciągle leje. Trasa choć
znana, bo pokonywana po raz czwarty, ale za każdym razem
bardziej rozjechana i mokra. Nie można było ścigać się na
pamięć, bo organizator ciągle zmieniał kolejność oes-ów, więc
nawigacja wymagała skupienia. Zrobiło się zimno i pojawił się
problem zaparowanych szyb, których żaden nadmuch nie był w
stanie osuszyć. Ciągle woda, woda, woda... Silnik nie mógł
złapać temperatury . Jechaliśmy prawie non-stop na
zblokowanych mostach. To, że ta maszyna wytrzymuje takie
katowanie to chyba cud, my tylko dociągaliśmy pasy aby nie
odbijać się o sufit. Znów się udało, dojechaliśmy z najlepszym
czasem.
Entuzjazm topniał przed perspektywą ostatniego,
nocnego etapu. Znowu rzęsisty deszcz, nie zapowiadał niczego
dobrego. Skończyły się już żarty i atmosfera wśród zawodników
zrobiła się nerwowa. Tak naprawdę , wszyscy bali się ,,nocki”.
Ubrani w wodery i nieprzemakalne kurtki, stanęliśmy na
starcie. Jest nerwowo. W ostatniej chwili … katastrofa - nie
mam czołówki. Najszybszą na świecie autolawetą, nasz zapasowy
pilot Marcin, rzutem na taśmę dowiózł na minutę przed startem.
To był hardcore!!! Z głowami wystawionymi na zewnątrz
jechaliśmy szybko, za szybko. Wycieranie szyby nic nie dawało.
Kłęby pary wydostające się spod samochodu , kiedy trzeba było
zwolnić w kolejnej wielkiej wodzie, stawiały mleczną ścianę,
której nie były w stanie przebić najmocniejsze lampy. I stało
się. Metromierz przekłamywał, nic nie widać i przestrzeliliśmy
trasę. Odnalezienie właściwej drogi zabrało nam ok. 10 minut i
wtedy dogonił nas ,,Misio”(Mariusz Niemiec). Czyli nie
opłaciło się jechać tak szybko. Przez dłuższy czas w kłębach
pary, które za sobą zostawiał nie mogliśmy go nawet
zaatakować. Wjechaliśmy na oes i tam już obaj mieliśmy
ciśnienie. To była dość długa bagnista łąka z mnóstwem
ukrytych pni i rozrytych kolein. Cięliśmy się o każdy metr,
podnosząc ogromne chmury dymu i pary. Gdyby ktoś popatrzył na
to z boku, pewnie by się uśmiał.
Kiedy już wydawało się nam,
że jesteśmy blisko końca oes-u – szok - nasz konkurent Sławek
Kowalski jedzie pod prąd ! Myśląc, że pomylił trasę w spokoju
jedziemy dalej. Jakież było zdziwienie, kiedy okazało się, że
na oes-ie, zawinęliśmy kółko i wróciliśmy na start. To już nie
żarty, straciliśmy naprawdę sporo. Jednak maszyna dała z
siebie wszystko i nie wysiadając z auta, udało się nam ich obu
jednak wyprzedzić. Tak już pozostało do końca. Dojechaliśmy do
mety i chwila prawdy – kto następny.
Nic nie było pewne, bo
mocno napierał Marcin Małolepszy, który przyjechał tylko z pół
minuty gorszym czasem. Udało się ! Ostatni etap też na
pierwszym. Teraz tylko czekać na generalkę. Klasyfikacja
pucharowa, czyli punkty za miejsce w etapach (pomimo wygranych
czterech z pięciu) dała nam drugie miejsce. Ale jak mówi motto
Sławka Kowalskiego ,,Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”, a my
zdecydowanie walczymy do końca.
Etapy miały ok. 50 km, wydaje
się – niedużo. Jednak każdy jechaliśmy po około 1,5 godziny.
To wystarczyło, aby poczuć się nasyconym. Tym bardziej, że
pogoda sprawiła, że piaszczysty poligon nie był plażą, a
naprawdę ciężkim off-road’owym, nowym wyzwaniem. To była
świetna walka ze świetnymi zawodnikami. Gdy staliśmy rozbitym
autem na trasie każdy z nich zatrzymywał się pytając, czy nie
potrzebujemy pomocy. Tacy są ludzie przeprawowego off-road’u…
i niech tak zostanie. Pozostała tylko opustoszała baza rajdu
przed hotelem Szypowski, może znów za rok... Nasz kolejny start
był możliwy dzięki naszym Partnerom - firmom : DRAGON WINCH,
ELPIGAZ, SATA, BUSH TAXI, którzy wspomagają nasze starty i
promują ten niesamowity sport.
Dziękujemy, z Wami możemy
jechać … na maxa!
Artur Owczarek, Roman Popławski, Power Off-road Team
Puchar Polski OFF-ROAD PL 2013 30 maja - 2 czerwca 2013 |
|
|
|
|
fot. Power Off-road Team |
|
|
|
-lista galerii- |
|