Rozegrany w ostatni weekend w Mucharzu Motomaraton 24H okazał się wyzwaniem, którego skala trudności przerosła wszelkie oczekiwania. Kapryśna pogoda sprawiła, że zawodnicy raz zmagali się z iście afrykańskim upałem i trasą twardą jak skała, a za chwilę tonęli w potokach wody i błota, które zesłała na nich gwałtowna burza. Jak w każdym maratonie zwycięzcami mogą czuć się wszyscy, którzy po morderczej walce dotarli do mety zawodów.
Na dnie powstającego zbiornika wodnego Świnna Poręba w gminie Mucharz wyznaczone zostały dwie niezależne trasy (jedna dla 12-godzinnej klasy moto i quad, a druga – 24-godzinna – dla załóg samochodowych), na starcie których stanęło blisko 80 zespołów i aż 125 maszyn. Zawodników nie odstraszyło ani trudne zadanie, ani premierowy status imprezy, który jest obecnie jednym w Polsce całodobowym wyścigiem terenowym. Przypadek sprawił, że rozgrywanym dokładnie w tym samym terminie co legendarne zawody 24h Le Mans...
We Francji kierowcy ścigają się jednak na torze asfaltowym, podczas gdy na Motomaratonie tylko fragmenty drogi były względnie płaskie. Motocykliści i quadowcy walczyli na trudnej technicznie, czasami wręcz trialowej trasie, która wymagała dużych umiejętności, a przede wszystkim była niezwykle wyczerpująca fizycznie. Na dodatek burza, która zawitała nad Mucharzem po południu, przeistoczyła ją w śliski, błotnisty tor przeszkód. Ulegając licznym prośbom wyczerpanych zawodników, organizatorzy postanowili skrócić ich walkę z dwunastu do ośmiu godzin.
O skróceniu zmagań załóg samochodowych mowy nie było, ale wezbrana po burzy rzeka wymusiła z kolei na organizatorach obcięcie fragmentów trasy. Coraz głębsza, porywista woda sprawiała, że przekraczanie brodów zaczynało być zadaniem godnym rajdów przeprawowych. Inne przeszkody na trasie nie były wcale dużo łatwiejsze - rozryta ziemia miejscami zamieniała się w prawdziwe bagnisko, a pogłębiające się koleiny potrafiły zatrzymywać niżej zawieszone pojazdy. Po zapadnięciu zmroku kierowcom coraz trudniej było obierać właściwy tor jazdy.
Dodatkowymi trudnościami było narastające zmęczenie zawodników (na szczęście obyło się bez groźnych wypadków) i coraz liczniejsze awarie maszyn. Co ciekawe, choć regulamin dopuszczał możliwość zmiany kierowców (a tym samym wypoczynku), nie wszyscy z niej korzystali. Prawdziwym bohaterem był Wojciech Bodziony, prowadzący swego Tomcata, z racji swej niepełnosprawności, tylko przy pomocy rąk, który nie opuścił swego posterunku przez pełne 24 godziny i ostatecznie wywalczył czwarte miejsce w klasie sportowej. - „Zajechałem” dwóch pilotów, kilka amortyzatorów i hamulce, ale sam się nie poddałem! – mówił zadowolony na mecie.
Najwłaściwszą strategią, by odnieść sukces, była równa, spokojna jazda, czego dowodem sukces zespołu Suzuki-Serwis, który odniósł zwycięstwo w samochodowej klasie turystycznej. - Jechaliśmy seryjną Vitarą, w której wymienione były jedynie amortyzatory i koła – opowiada Tomasz Wójcik. - Dobrym patentem okazało się założenie agresywnych opon Simex i beadlocków, które pozwalały na jazdę z niskim ciśnieniem powietrza. I tak sobie „pyrkaliśmy” bez szaleństw, nabijając kolejne okrążenia i wyprzedzając na trasie dużo mocniejsze auta, które zakopywały się w błocie. Gdyby nie awaria przedniego napędu, której usunięcie zajęło nam cztery godziny, osiągnęlibyśmy najlepszy wynik spośród wszystkich załóg samochodowych! Ale zwycięstwo w klasie turystycznej również bardzo nas cieszy – to już nasza trzecia wygrana w tym sezonie. Bardzo nam się podobało, rajd był super! Ale długo jeszcze będę go czuł w kościach...
W klasie samochodów sportowych „rzutem na taśmę” zwyciężyła załoga Wojciecha Zająca, który również preferował spokojną jazdę swoim Patrolem. Ogromny pech spotkał faworyta, byłego mistrza Polski, Patryka Łoszewskiego, który jeszcze na godzinę przed metą pewnie prowadził z zapasem kilku okrążeń. Awaria sprzęgła skutecznie unieruchomiła jednak jego Orkę, a w tym czasie jego rywal odrobił całą stratę i zwyciężył o... jedno okrążenie!
Do mety zawodów nie dotarł niestety Andi Mancin, który startował w parze z Jerzym Bodziochem jego „małym” Fiatem 500 4x4. - Ale przez trzy godziny, do momentu awarii napędu, bawiłem się znakomicie! - mówi znany kierowca WRC. - Fiat był bardzo szybki, a jazda nim sprawiała mi ogromną przyjemność. Trasa była jednak bardzo trudna i wyeliminowała nas z walki. Jeśli będzie taka możliwość, za rok chętnie znów wystartuję w Motomaratonie!
W dodatkowej klasie 2 x 4H (dwie czterogodzinne rundy) zwyciężył zespół Wiktora Wagnera, którego Nissan był bez wątpienia najefektowniej jadącym autem, wykorzystującym każdą okazję do oddawania pięknych skoków. Najlepszym teamem motocyklowym został zespół Auner Polska, w którego składzie jechali wielokrotni mistrzowie Polski w enduro i motocrossie: Sebastian Krywułt, Tomasz Łazarz i Maciej Łoboz. Rywalizację w klasie ATV wygrali młodzi Czesi z teamu Stavebniny Stupka Team.
Motomaraton 24H choć nie odbył się bez problemów (burza i obfity deszcz spowodowały m.in. awarię systemu pomiarowego i konieczne było ręczne liczenie wyników) ma szansę i ambicję stać się ogólnopolską imprezą cykliczną. Podobno jeszcze dużo wody upłynie nim zbiornik w Mucharzu zostanie zalany aż po brzegi...
|