2.07.2010
Akcja ratunkowa na rzece Mitchel River wśród krokodyli
W czwartek wieczór ekipa Campus Australia Expedition 2010 dotarła do Normanton. Nastepnego dnia
po śniadaniu ruszyli dalej w kierunku rzeki Mitchel River, która miała otworzyć im drogę na Cape York.
O rzece tej krążą najrozmaitsze opowieści, więc byli przygotowani na różne scenariusze zdarzeń. Nic jednak nie zapowiadało chwil grozy, które mieli przeżyć zaledwie kilka godzin później.
Po kilkudziesięciu kilometrach w kurzu tamtejszych dróg, dotarli do bramy, na której widniał napis informujący, że przekraczać rzekę można na własne ryzyko a za ewentualną akcję ratowniczą zapłacić należy 1000 dolarów właścicielom pobliskiego rancho. Po kilku chwilach uczestnicy wyprawy dotarli
do wysokich zarośli oddzielających ich od szerokiej, piaszczystej plaży. Powoli zjechali do brzegu rzeki, której nurt był zdecydowanie silniejszy niż by sobie tego życzyli. Kilkukrotne inspekcje plaży i brzegu rzeki potwierdziły najgorsze przypuszczenia członków ekspedycji - nikt przed nimi nie przekroczył tej rzeki. Odkrycie tego faktu nie dodało im otuchy, ale też nie odstraszyło od przekroczenia Mitchel River. Cofnięcie się oznaczałoby konieczność tak drastycznej zmiany trasy, że w zasadzie można by uznać wyprawę
za zakończoną fiaskiem. Po długim badaniu brzegów i dna rzeki wybrali w końcu miejsce, które wydawało się idealne. Grunt był twardy, dno pokryte grubą warstwą kamieni, brzegi łagodne a woda w najgłębszym miejscu – po pas. Jedynie nurt był wartki. Na wszelki wypadek odkręcili trapy, przygotowali kotwicę
i sprawdzili wyciągarkę. Powoli zbliżyli się samochodem do wyznaczonego miejsca i ruszyli w nurt Mitchel River. Gdy tylko dotknęli przednimi kołami dna rzeki, grunt dosłownie zapadł się. Samochód stanął
po maskę w rwącym nurcie rzeki bez możliwości wykonania jakiegokolwiek manewru o własnych siłach. Sytuacja była bardzo trudna. Brak wyciągarki z tyłu uniemożliwiał cofnięcie się, a odległość do drugiego brzegu nie wróżyła łatwego przeciągania samochodu na winch’u. Samochód w błyskawicznym tempie nabierał wody. Trzeba było ratować najcenniejsze rzeczy (sprzęt fotograficzny, komputery, dokumenty).
W tym czasie na drugim brzegu rzeki pojawiły się dwie osoby z zaciekawieniem przyglądające się walce ekipy z żywiołem, które okazały się być robotnikami, pracującymi przy budowie pobliskiej drogi. Mężczyźni zaoferowali uczestnikom ekspedycji pomoc w postaci ciężkiego sprzętu do wyciągnięcia auta i ekipa budowlana ruszyła członkom wyprawy na pomoc.
Wielka ładowarka Caterpillar’a, którą zabrali ze sobą ratownicy, z trudem przedarła się przez ponad metrowy klif na drugi brzeg rzeki. Po dłuższej walce z coraz bardziej rwącym nurtem, udało się podpiąć liny i powoli samochód wyjechał na suchy ląd na drugim brzegu rzeki. Niestety do świętowania sukcesu było jeszcze daleko. Daniel (szef robotników) powiedział, że z tego co wie, to jeszcze nikomu w tym sezonie nie udało się pokonać tej rzeki. Nurt jest zbyt wartki, dno bardzo zdradliwe, a poza tym w rzece pełno jest słonowodnych krokodyli (największych i najbardziej niebezpiecznych gadów Australii).
Zachodzące słońce kładło się cieniem na brzegi rzeki a uczestnicy ekspedycji mieli świadomość,
że ta końcówka dnia będzie wyścigiem z czasem a każdy błąd popełniony przy przenoszeniu rzeczy może kosztować członków wyprawy życie. Sprzęt i lżejsze rzeczy przenieśli w pierwszej kolejności. Później przyszedł czas na ciężary. Samochód z włączonymi wszystkimi reflektorami miał odstraszać intruzów. Jednakże im bardziej dzień ustępował nocy, tym bardziej uczestnicy wyprawy czuli niebezpieczeństwo kryjące się w wodach Mitchel River. W końcu, gdy zabierali ostatnie już rzeczy, aby przenieść je w pobliże samochodu, niebezpieczeństwo to zmaterializowało się. Para świecących oczu i delikatny ruch wody za nimi były najgorszą rzeczą, jaką mogli zobaczyć tego dnia. Najszybciej jak to możliwe pobiegli do samochodu, żeby zapakować rzeczy i znaleźć schronienie.
05.07.2010
Kolejne przeprawy na Old Telegraph Road
Przygoda z przeprawą przez Mitchell River nie zraziła jednak ekipy Campus Australia Expedition 2010
do dalszej wędrówki w głąb Półwyspu York. Piątkowy poranek poświęcili na gruntowne sprzątanie samochodu, który poprzedniego dnia stał przez kilka godzin w głębokim nurcie rzeki. Na szczęście sprzęt
i zapasy były w dobrym stanie, więc po przepakowaniu samochodu, ruszyli w dalszą drogę.
Kolejne dwa dni były off-road’ową wędrówką po bezdrożach Półwyspu York. Droga na północ, którą przemierzała ekipa Campus Australia Expedition 2010, była zupełnie pusta. Australijczycy, wiedząc, że nie da się przekroczyć Mitchell River wybierają inne, łatwiejsze szlaki dla swoich wędrówek. Przez kilkaset kilometrów Dixi Road uczestnicy wyprawy nie spotkali więc na swojej drodze nikogo, a ponieważ na trasie często brakowało jakichkolwiek śladów samochodów, członkowie ekspedycji musieli zdać się na intuicję
i GPS’a brnąc przez wysoką trawę.
Najgorszy dla ekipy Campus Australia Expedition 2010 był jednak wszechobecny drobny kurz. Gleba Australii jest niezwykle bogata w żelazo, czemu zawdzięcza swą czerwoną barwę. Taki właśnie czerwony kurz wdzierał się podczas drogi do samochodu, przykrywając wszystko grubą warstwą zmielonej cegły. Uczestnicy wyprawy często nie mogli obejść się bez chust zasłaniających większość twarzy. Na szczęście plecaki Campusa są super szczelne, więc wieczorem po kąpieli w jednym z setek strumieni, mogli się przebrać w czyste rzeczy.
W sobotę członkowie ekspedycji dotarli wreszcie do Old Telegraph Road. To jeden z najtrudniejszych odcinków wyprawy, bowiem nikt tej drogi od ponad stu lat nie remontuje, a szlak prowadzi przez dziesiątki rzek, które ekipa musi pokonywać brodami. Pierwszy odcinek trasy pokazał, że można się w tych rejonach spodziewać wszystkiego. Głębokie koleiny, zarwane fragmentu drogi, brody ze stromymi, kilkumetrowymi wjazdami i wyjazdami, pokrytymi grubą warstwą grząskiej gliny wydają się tu być normą.
Całą niedzielę ekipa Campus Australia Expedition 2010 kontynuowała wyprawę w kierunku najbardziej wysuniętego na północ miejsca w Australii, drogą Old Telegraph Road – krętą, miejscami zerwaną przez zalegającą na Półwyspie York przez pół roku wodę.
Najgorszą przeprawą było pokonanie Gunshot Creek. Droga, wiodąca do tego miejsca, niczym nie zapowiadał pułapki, jaka kryła się w gęstwinie wysokich drzew, porastających brzegi strumienia. Po dotrciu do zjazdu oczom członków wyprawy ukazał się klif o wysokości ponad 10 m. Zjazd klifem oznaczał gwarantowane dachowanie, a opuszczanie samochodu na linach było niemożliwe. Po długich poszukiwaniach udało się znaleźć łagodniejszy, gliniasty zjazd, którym ekipie Campus Australia Expedition 2010 udało się wreszcie przeprowadzić bezpiecznie swojego Land Rovera.
Kolejne przeprawy przez strumienie zasilające Jardin River były już lżejsze, choć każda kryła w sobie jakąś niespodziankę: głębokie dziury, zarwane dno, pionowy wyjazd, tony grząskiej gliny i inne przeszkody, wywołujące szeroki uśmiech na twarzy każdego, kto kocha off-road’owe zabawy. Co do niespodzianek,
to największą sprawił uczestnikom ekspedycji strumień o nazwie nomen omen Mistake Creek (Strumień Pomyłka). Stromy wjazd prowadził do malowniczego strumienia. Miał to być „brodzik”, a okazał się być „głęboką wanną”.
Członkowie wyprawy spotkali również na swojej drodze zamieszkujące dopływy Jardin River w Australii nietoperze. W ciągu dnia drzewa wyglądają się tam jak świąteczne choinki obwieszone puchatymi, rudymi bombkami, od czasu do czasu podrywającymi się do lotu. Tamtejsze nietoperze żywią się owocami, więc mogą leniuchować przez większość dnia, bo przecież ich pożywienie nie ucieknie w pośpiechu w zarośla. Zwierzaki te urzekły uczestników ekspedycji do tego stopnia, że rozbili obóz w odludnym miejscu, gdzie mogli spokojnie obserwować ich wieczorne wędrówki.
Zobacz także inne aktualności z tej
wyprawy:
Szczegółowe informacje: www.australia2010.pl
Campus Australia Expedition 25 maja - 14 lipca 2010 |
|
|
|
|
fot. CAE |
|
|
|
-lista galerii- |
|