Robert i Ernest Góreccy rywalizują z
najlepszymi off-roaderami świata.
- Wciąż czujemy niedosyt! – zgodnie twierdzą
Robert i Ernest Góreccy, dla których dwa dni walki w
ramach Central Europe Rally to nadal za mało. Na szczęście czeka
ich jeszcze blisko tydzień rywalizacji z najlepszymi off-roaderami
świata, w czasie którego pokonają ponad tysiąc kilometrów
w terenie.
Załoga Land Rovera Discovery 3 wzięła udział już
w dwóch etapach rajdu Central Europe Rally, który w tym
roku został zorganizowany w miejsce odwołanego w styczniu „Dakaru”.
W roli marokańskich gór Atlas i mauretańskiej pustyni
występują tereny Rumunii i Węgier, które o tej porze roku
rozkwitają w promieniach gorącego słońca. Rajd, który
dotarł już do miejscowości Baia Mare w Rumunii, we wtorek powróci
na Węgry i potrwa aż do soboty. Emocji nie zabraknie, bo rywalami
Polaków są m.in. Carlos Sainz, Stephane Peterenhansel i Luc
Alphand...
Pierwszego dnia zawodów, w niedzielę,
zawodnicy pokonali prawie 500 kilometrów z Budapesztu do Baia
Mare. – Ale cóż z tego, skoro na czas ścigaliśmy się
tylko na dystansie 30 kilometrów? – załamuje ręce Ernest.
– Wolelibyśmy, aby te proporcje były odwrócone.
Premierowy oes, choć krótki, nie należał
jednak do łatwych. – Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy ścigali się
na poligonie wojskowym, takim jak na rajdzie Berlin-Wrocław –
opowiada Ernest. – Pokonywaliśmy ogromne jamy i dziury. Dla
naszego Land Rovera rajd ten to tak naprawdę jego pierwsze zawody,
więc wychodziły jego niedoskonałości. Okazało się na przykład,
że tylne zawieszenie jest za twarde. Mieliśmy też drobną awarię
elektryki, którą udało nam się usunąć, wymieniając
bezpiecznik. Ale niestety straciliśmy wówczas dziesięć
cennych minut. Poza tym auto spisuje się bez zarzutu – nasi
mechanicy praktycznie nie mają nic do roboty!
Etap poniedziałkowy – dwukrotnie pokonywana pętla
wokół Baia Mare – miał już liczyć 140 kilometrów.
Niestety drugi z oeasów został skrócony do 30 km,
ponieważ część trasy została zablokowana przez zawodników,
którzy utknęli na niej w błocie. – Dzisiejszy etap był
bardzo ciekawy – mówi pilot Land Rovera. – Trasa
prowadziła przez góry, wymagała dobrej techniki jazdy i
sprawnego nawigowania. To pozwoliło nam się wykazać. Na pierwszym
oesie zajęliśmy 29 miejsce, tracąc do czołówki tylko 17
minut. Drugi oes, ten skrócony, miał mniej elementów
technicznych i był bardziej szybkościowy. To od razu miało
odzwierciedlenie w naszych rezultatach – zajęliśmy na nim 40
lokatę. Różnice między zawodnikami były dosłownie
sekundowe. Widać, że wielu kierowcom bardzo zależy na wyniku, więc
nie odpuszczają i czasem kończy się to nieciekawie. Dzisiaj
kilkakrotnie napotykaliśmy auta po „dachach” czy „bokach”.
Ojciec Ernesta, Robert, przed wyruszeniem na rajd
był bardzo sceptyczny wobec pomysłu organizacji „zastępczego”
„Dakaru”. – I wciąż mam mieszane odczucia – mówi. –
Po dwóch dniach zawodów mamy pokonanych około 130
kilometrów „oesowych”. Jak na organizatora „Dakaru” to
strasznie mało. Dziś w dodatku skrócono jeden z odcinków.
To też nie najlepiej świadczy o organizatorze, który
powinien tak przygotoewać trasę, aby jedno zepsute auto nie było w
stanie jej zablokować. Nie jestem zwolennikiem rajdów
„sprinterskich”, a póki co odnoszę wrażenie, że
startuję w takiej właśnie „szybkościówce”. Ale mam
nadzieję, że to wciąż dopiero początek i jednak przejedziemy w
sumie ponad tysiąc kilometrów oesowych.
Po dwóch etapach w rajdzie prowadzi Stephane Peterhansel
(Mitsubishi), który o 22 sekundy wyprzedza Carlosa Sainza, a o
29 sekund – rewelację zawodów – Dietera Deppinga (obaj
Volkswagen). Robert i Ernest Góreccy plasują się obecnie na
49 pozycji. Arek Kwiecień
|