Tylko nieliczni kierowcy biorący udział w rajdzie Magam Trophy
2008 pomyślnie ukończyli wtorkowy etap, który zainaugurował
ich zmagania w zawodach. Wielu powróciło do bazy na holu,
kilku na pewno już nie zobaczymy na trasie, ponieważ uszkodzenia w
ich pojazdach okazały się zbyt poważne. Błędy popełniali nawet
najlepsi. Choć etap był stosunkowo krótki (pierwszy oes miał
około 30 km, drugi – zaledwie kilka), kumulacja najrozmaitszych,
niezwykle wymagających przeszkód była zabójcza.
Przekonał się o tym między innymi stawiany w roli faworyta
Rafał Ciepły, który wraz ze swoim pilotem Tomaszem Skibą z
rozpędu wjechał bez asekuracji na odcinek stromego trawersu w
lesie. To wystarczyło, aby samochód stoczył się,
niebezpiecznie rolując, w dół 30-metrowego zbocza. Na
szczęście obaj zawodnicy wyszli z tarapatów bez szwanku i są
tylko mocno poobijani. Po dniu przerwy na rekonwalescencję i
doprowadzenie do porządku auta zapowiadają powrót na
finałowe etapy rajdu.
Rolowanie Jeepa Rafała Ciepłego to niejedyne dramatyczne
wydarzenie w czasie drugiego dnia zawodów. Na tym samym
trawersie dachowała też Toyota Marka Żurka, wielu zawodników
zmagało się z awariami samochodów, które mocno się
natrudziły na niezwykle „treściwej” trasie Magam Trophy. Awarie
nie omijały nawet najlepszych, jak choćby jadącego w ścisłej
czołówce Marka Schwarza, który nie mógł w
pełni wykorzystać potencjału swojej mechanicznej wyciągarki.
Od początku dnia w czołówce stawki trwała walka pomiędzy
trzema autami, prowadzonymi przez Marka Schwarza (Jeep), Jacka
Ambrozika (Suzuki) i Zbigniewa Popielarczyka (ZibCar, czyli –
oficjalnie – UAZ, który z rosyjską terenówką
niewiele jednak ma wspólnego). Zawodnicy co rusz zmieniali się
prowadzeniem, tocząc zacięty bój o każdy metr trasy. Cała
trójka ukończyła pierwszy oes z podobnymi czasami, wyraźnie
dystansując pozostałych rywali, z których ponad połowa
otrzymała kary czasowe.
Po południu polscy oraz duńscy rajdowcy mieli niepowtarzalną
okazję zakosztowania smaku „Dakaru”, a to za sprawą
widowiskowego oesu wyznaczonego na ogromnej piaszczystej wydmie w
okolicach Białego Boru, która powstała w efekcie
kilkudziesięciu lat pracy tamtejszej żwirowni. Ta niezwykła
piaskownica z 8 milionami ton piachu usypanego na wysokość 250
metrów była areną kilkukilometrowego superoesu, na którym
zawodnicy popisywali się przede wszystkim szybkością jazdy. Ich
zmagania obserwowała liczna widownia, której nie powstydziłby
się niejeden mecz piłkarski. Dodatkową atrakcją były loty
śmigłowcem oraz popisy duńskiego mistrza formuły off-road, który
pojazdem o wyglądzie łunochodu szalał na zboczach góry.
Zwycięzcą superoesu został Duńczyk Johny Bisgard Jensen,
startujący Jeepem Wranglerem W8; tuż za nim finiszował ES
(zbudowany od podstaw Land Rover) Piotra Kowala. Ponieważ wyniki
tego odcinka były mnożone przez dziesięć, niezbyt zadowolony ze
swego występu mógł być – zajmujący dotąd trzecią
lokatę – Zbigniew Popielarczyk, który pomylił trasę, za
co otrzymał karę niewspółmierną do przewinienia – blisko
dwóch godzin, która zepchnęła go na 11. miejsce w
klasyfikacji.
Po prologu i pierwszym etapie w rajdzie prowadzą Jacek Ambrozik i
Mariusz Borowski, którzy mają blisko 12 minut przewagi nad
Markiem Schwarzem i Adamem Wolnym, oraz 53 minuty nad Romanem i
Pawłem Cybulskimi.
Dziś zawodników czeka mordercze zadanie. Najpierw będą
rywalizować na trasie etapu dziennego, a o 22 rozpoczną zmagania na
etapie nocnym.
ZOBACZ:
|