|
[2010-01-27] |
Kolejne wieści prosto z trasy rajdu Budapest-Bamako. |
|
Przejazd przez Europę to istny maraton. Szczególnie dla nas, gdy
prędkość Santany rzadko przekraczała 100 km/h. Ostatnie 1500 km jechaliśmy
non-stop, zatrzymując się tylko na tankowanie. Zmieniamy się też za
kierownicą. Możemy trochę odpocząć śpiąc na materacu w tylnej części
samochodu. Temperatura poniżej zera. Brak ogrzewania daje się we znaki,
ale w Hiszpanii ociepla się na tyle, że możemy zdjąć czapki. Do Almerii,
na prom, docieramy na godzinę przed czasem. Większość załóg już tu jest.
Okazuje się tymczasem, że wybuchły zamieszki na terenie Sahary
Zachodniej i Maroko niechętnie patrzy na pomysł organizacji rajdu w tym
czasie. Po paru godzinach negocjacji możemy ładować się na prom.
Siedmiogodzinna podróż do Nadoru pozwala na zregenerowanie sił. Rano bez
najmniejszych problemów cały rajd przechodzi granicę. W dwie godziny
odprawiono niemalże 200 samochodów.
Są już pierwsze awarie - w Iveco Jurka Bodziocha nawaliła sonda Lambda i
samochód nie osiąga pełnej mocy. M.in. z tego powodu postanawia ruszyć
dalej z klasą Adventure. W Santanie łatamy koło, bo po drodze, jeszcze w Hiszpanii, złapaliśmy gumę, a nie chcemy bez zapasu ruszać w Saharę.
Wyruszamy z Nadoru dosyć późno. Przed nami 700 kilometrowa przeprawa do
Erg Chebbi, w okolicach Merzougi. Przez Atlas przebijamy się już po
ciemku. Na metę pierwszego Afrykańskiego etapu docieramy dopiero około
pierwszej w nocy. Okazuje się, że nie wszyscy jeszcze tutaj dotarli.
Brakuje wszystkich naszych załóg z klasy Race. Bernard Afeltowicz i
Wojtek Rozwadowski (Carcade Team One i Two) docierają dopiero około 3
nad ranem. Podczas przekraczania brodu Bernard utopił samochód. Wojtek
dopiero 25 kilometrów dalej znalazł most, którym mógł się przedostać na
drugą stronę rzeki i pospieszyć z pomocą. Mercedes G węgierskiej załogi,
która próbowała pomóc Bernardowi zakończył udział w B2 w tym miejscu -
silnik zassał wodę. Następnego dnia okazuje się, że do mety do tej pory
nie dotarł Jeep Wrangler polskiej załogi - również poległ na przejeździe
przez rzekę.
Następny dzień do wyścig po piaszczystej pustyni dookoła Merzougi. Tym
razem klopoty spotykają Konrada Korobowicza - w jego Jeepie Rubiconie
pada skrzynia biegów. W nocy zostaje zholowany do miejscowego warsztatu.
Rano udajemy się tam, żeby wymienić przegrzany olej w skrzyni biegów. Po
paru godzinach pracy okazuje się, że to nie pomaga - spalone zostały
tarczki w automatycznej skrzyni biegów i uszkodzony konwerter... W
Maroku nie ma serwisu, który bylby w stanie pomóc przy takiej awarii.
Podczas naprawy w miejscowym warsztacie opada nas gromada dzieci, które
wyszły z pobliskiej szkoły. Dajemy im jeden karton z darami. Dystrybucją
zajmuje się właściciel warsztatu - nie chcemy zmieniać utartych przez
setki lat zwyczajów. Szczęśliwe, roześmiane buzie dzieci są dla nas
największą zapłatą za tą skromną pomoc.
Z Polski leci samolotem do Agadiru jedna osoba z częściami do Iveco,
więc zapada szybka decyzja - z serwisu Jeepa w Warszawie na dwie godziny
przed odlotem samolotu dostarczane są części niezbędne do naprawy
skrzyni biegów.
Będziemy remontowali skrzynię biegów w warunkach polowych. Nie da się
tego zrobić w dotychczasowym miejscu postoju. Bierzemy Jeepa na hol za
Santaną (ostatni sprawny samochód w naszym miniaturowym konwoju) i z
Iveco jedziemy do Ar-Rachidia. Jazda przez górzysty teren jest dobrym
sprawdzianem dla solidności starej, 38-letniej konstrukcji.
W Ar-Rachidia udaje się wynająć warsztat, w którym Arek Najder będzie
mógł wyjąć i naprawić skrzynię biegów.
Następnego dnia o 5 rano wyruszamy z Konradem do Agadiru - prawie 700
kilometrów. Musimy się wyrobić do 18.00, bo o tej godzinie jest lot
powrotny człowieka od Jurka Bodziocha, który przywozi części do obu
uszkodzonych samochodów. Podróż jest bardzo męcząca. Musimy pokonać
między innymi bardzo krętą i wąską drogę (około 200 km) wpinającą się aż
na wysokość 1870 m. npm. Z naprzeciwka non stop walą ogromne,
przeładowane ciężarówki. Zasada jest prosta - pierwszeństwo ma większy.
Co chwila uciekamy na kamieniste pobocze, mając zaledwie kilkanaście
centymetrów zapasu. Nie moźemy jechać szybciej niż 40 km/h! Do lotniska
w Agadirze docieramy okolo 17.00. Odbieramy przesylkę, ale okazuje się,
że jedna paczka z częściami do Wranglera została w Marakeszu. Ma
przyleciec samolotem o 19.00. Czekamy więc na lotnisku, popijając kawę.
O 19 okazuje się, że paczka poleciała do Casablanki, i dopiero stamtąd
przyleci do Agadiru. Okolo 1 w nocy. Postanawiamy znalezc jakis hotel w
poblizu lotniska i przespac się przed drogą powrotną.
Rano okazuje się że przesyłka już jest na miejscu. Pakujemy się więc do
Santany i ruszamy w drogę powrotną. Ta zajmuje nam 11 godzin. Godzinę
szybciej, niż podróż w kierunku przeciwnym.
Arek natychmiast po otrzymaniu części jedzie do warsztatu, pomimo tego,
że jest już 19.00. Do kolacji skrzynia jest już zmontowana. Następnego
dnia trzeba będzie ją zamontować w Jeepie.
Rano Arek jedzie do warsztatu. Około 13.00 ma być gotowy. Ja w tym
czasie piszę relację. Pozostanie nam wykasowanie blędów w komputerze
samochodu Konrada, zamontowanie nowej sondy Lambda w samochodzie Jurka i
też kasowanie blędów. Następnie plan przewiduje spakowanie się i
będziemy gonić rajd, który dzisiaj powinien dotrzeć do Laayoune.
24.01.2010
Arek Pawełek
PS. Dotarły do nas wiadomości, że Jeep Rubicon Szmigla jest teraz
holowany do Fez'u na wymianę oleju w skrzyni biegów. Obawiamy się, że
bez podłączenia do komputera może nie dać się uruchomić...
BUDAPEST - BAMAKO 2010 15 stycznia - 4 lutego 2010 |
|
|
|
|
fot. Arek Pawełek |
|
|
|
-lista galerii- |
|
<< powrót |
|
|